Fragment książki Cybernetyka i charakter – Mariana Mazura

W odległej starożytności nauka była jedna, każdy naukowiec mógł ją uprawiać w całości, gdyż zasób informacji stanowiący ówczesną wiedzę był niewielki. Jeszcze Arystoteles mógł napisać nie tylko swoją” fizykę”, ale i to, czemu sam nie nadał nazwy(tę część spuścizny Arystotelesa, jako dotyczącą spraw “spoza fizyki”, nazwano “metafizyką”), a co głównie dotyczyło zagadnień logiki i psychologii.
W miarę przybywania nowych informacji dostarczanych przez naukę zaczęła odgrywać rolę okoliczność, że pojemność informacyjna mózgu ludzkiego, a więc i naukowców, jest ograniczona. Nie mogąc już opanować całej wiedzy rozszerzonej przez poprzedników każdy następny naukowiec musiał ograniczać się do uprawiania tylko pewnej części nauki, przez to jednak przestawał być znawcą pozostałej jej części.
Prowadziło to do dzielenia się nauki na dziedziny, potem dziedzin na działy, działów na specjalności, i to coraz węższe, a nawet dochodziło do tego, że jeden naukowiec trawił całe życie na rozwiązaniu jednego tylko fragmentu jednego problemu, stając się specjalistą, który wie prawie wszystko o prawie niczym.
Jest to proces znany jako “atomizacja nauki”. Obecnie istnieją tysiące wąskich specjalności, których nie sposób wyliczyć i których już same tylko nazwy są nie zrozumiałe dla innych specjalistów.
Poza tym poszczególne specjalności wytworzyły sobie odrębną terminologię, co przyczyniło się do powstania barier językowych między nimi, pogłębiających podziały w nauce.
Jednakże w większym jeszcze stopniu niż ciągle wzrastająca liczba coraz to nowych specjalności do stanu krytycznego doprowadziło naukę tradycyjną to, że dzieleniu nauki na poszczególne zakresy towarzyszyło traktowanie badanej rzeczywistości, jak gdyby dzieliła się ona na odpowiadające im poszczególne zakresy – atomizacja nauki pociągnęła za sobą atomizację rzeczywistości.
W rezultacie nauka tradycyjna stała się sumą odgraniczonych od siebie monodyscyplin, wytwarzających sobie własną terminologię, własną metodologię i traktujących przypisany sobie zakres rzeczywistości jako własny teren, poza który samemu się nie wychodzi i na który innych się nie wpuszcza.
Poszczególne monodyscypliny ograniczyły się do problemów monodyscyplinarnych, tj. odnoszących się wyłącznie do obiektów z terenu danej dyscypliny i rozwiązywanych jej metodami. Naukowiec grzeszący “dyletantyzmem” stosowania metod własnej monodyscypliny do obiektów spoza jej terenu bądź “nowinkarstwem” wprowadzania na jej teren metod z innych monodyscyplin ryzykował złamaniem sobie kariery. Ileż to przykrości spotkało Pasteura ze strony fizjologów za to, że zajmował się bakteriami będąc chemikiem, albo Freuda ze strony psychologów za to, że zajmował się psychiką będąc medykiem.
Niezależnie od monodyscyplin zajmujących się konkretami rozwijały się dyscypliny zajmujące się abstrakcjami, a mianowicie matematyka i logika.
W wielu monodyscyplinach, głównie humanistycznych, posługiwanie się metodami matematycznymi uchodziło za nieprzyzwoitość, ale w takich monodyscyplinach, jak fizyka i nauki techniczne, matematyka odgrywała zawsze wielką rolę.
Natomiast żadnej roli w nauce tradycyjnej nie odgrywała logika. Była ona uprawiana sama dla siebie, jako “sztuka dla sztuki”. Wszelkie rozumowania w monodyscyplinach konkretnych opierały się nie na logice, lecz na zdrowym rozsądku. Jeżeli był to rozsądek “zdrowy”, to oczywiście pozostawał w zgodzie z logiką, ale nie logika była jego źródłem, lecz nawyki życiowego doświadczenia. Co więcej, jeżeli specjalista z jakiejś monodyscypliny uznał za wskazane postudiować logikę, to słuszność jej twierdzeń oceniał na podstawie swojego zdrowego rozsądku, a nie na odwrót. W nauce tradycyjnej wiele konkretnych osiągnięć zawdzięczano dobrej znajomości matematyki, ale nie było chyba ani jednego, które ktoś zawdzięczałby dobrej znajomości logiki.
Nauka tradycyjna miała więc strukturę obejmującą w zasadzie dwa obszary problemów:
-problemy abstrakcyjne (rozwiązywane w matematyce)
-problemy konkretne monodyscyplinarne (rozwiązywane w poszczególnych monodyscyplinach)
Na tym obrazie nauki zaczęły mniej więcej od połowy naszego stulecia gromadzić się rysy, potem pęknięcia i wreszcie nastąpiły eksplozje zwiastujące przełom.
Gdyby zapytać ludzi przywykłych do struktury nauki wczorajszej, do kogo należy produkowanie chleba, to niejeden z nich dałby sobie głowę uciąć, że do piekarzy. Ale to nieprawda. Oprócz piekarzy należy ono do rolników dostarczających ziarna, młynarzy mielących je na mąkę, techników konstruujących piece piekarskie, chemików zajmujących się fermentacją ciasta, lekarzy zajmujących się zdrowotnością pieczywa, nie mówiąc już o tych, co je rozwożą i sprzedają. Słowem, mamy do czynienia z koncentrycznym uderzeniem wielu specjalności w ten przykładowy bochenek chleba.
Do niedawna myślano, a wielu i dziś jeszcze myśli, że np. budowanie miast to sprawa architektów, a za nowoczesny uchodzi pogląd, że to sprawa urbanistów. Ale to także nieprawda, bo oprócz domów i ulic trzeba zadbać o fabryki, w których mieszkańcy będą pracować, o szkoły, w których będą uczyć się ich dzieci, o lecznice i apteki, o sklepy, kawiarnie, kina i wiele innych rzeczy potrzebnych do życia. Tak więc i budowanie miast powinno być koncentracją wielu specjalności. Powinno być, ale będzie dopiero w nauce jutrzejszej, bo na razie jeszcze jej nie ma. Skutki są takie, że w nowobudowanych miastach ludziom przeznacza się do życia wielopiętrowe szafy mieszkalne, z których matki nie mogą wypuszczać dzieci, aby się pobawiły na dziedzińcu, bo z dziesiątego piętra nie sposób je obserwować ani zawołać, żeby się zbytnio nie oddalały, ani usłyszeć płaczu, gdy sobie stłuką kolano, ani szybko dostać się do nich w razie potrzeby, a ulice przeznacza się dla samochodów, ludzie zaś, aby przejść do sklepu naprzeciwko, muszą obchodzić długie ogrodzenia do najbliższego skrzyżowania i wędrować tam w dół i w górę po schodach oraz w tunelach.
Są to przykłady problemów multidyscyplinarnych, których rozwiązanie wymaga współdziałanie specjalistów z różnych monodyscyplin.
Przykłady skutków braku współdziałania można by mnożyć: rozwijanie motoryzacji bez udziału lekarzy, którzy ochłodziliby zapały techników do zatruwania powietrza spalinami i przekształcanie zieleńców w parkingi, rozwijanie przemysłu chemicznego bez udziału przyrodników, którzy ostrzegliby przed dymami niszczącymi lasy i ściekami szerzącymi śmierć w rzekach itd. Nazbierało się takich błędów tyle, że doprowadziły one do powszechnego alarmu w ochronie naturalnego środowiska człowieka.
Może się tu nasunąć czytelnikom pytanie, dlaczego ta monodyscyplinarność okazała się potrzebna dopiero teraz i dlaczego obywano się bez niej przez wieki, niekoniecznie ze złym skutkiem. Ot, aby nawiązać do przykładu chleba, wiadomo na przykład, że chleb upieczony przez wiejską gospodynię w piecu ulepionym z gliny przez jej męża był tak smakowity, że gdzież tam do niego wypiekom przemysłowym uzyskiwanym przy udziale agronomów, inżynierów, tudzież doktorów medycyny.
Złożyło się na to wiele przyczyn.
Po pierwsze, niemal aż do naszych czasów nauka zajmowała się wyłącznie problemami poznawczymi, i to tak dalece, że poznawanie uważano za istotę nauki, zupełnie nie dostrzegając problemów decyzyjnych. Decydowanie było nie problematyką lecz uprawnieniem. Monarcha kazał zbudować pałac, gdy mu się tak spodobało. Innemu na jego miejscu mogłoby się spodobać inaczej, na przykład kazać zbudować cyrk. Zrozumienie błędności takiego postępowanie toruje sobie drogę z największym trudem – i dziś jeszcze ogromna większość decydentów pojmuje decydowanie arbitralnie, jako przywilej i nagrodę za zasługi, a nie jako jeden z rodzajów pracy polegający na rozwiązywaniu problemów decyzyjnych (z podaniem dowodu trafności), nie gorszy, ale i nie lepszy od innych rodzajów pracy, a na pewno wymagający odpowiednich kwalifikacji.
Po drugie, w rozwiązywaniu problemów poznawczych naukowcy, aby uzyskiwać wyniki jednoznaczne i przez to umożliwiające wykrywanie praw naukowych, dążyli do izolowania badanego wycinka rzeczywistości od wszelkich okoliczności ubocznych. Na przykład słynne prawo promieniowania zostało wykryte przez Plancka dla “ciała doskonale czarnego” (tj. pochłaniającego promieniowanie całkowicie, bez odbić od powierzchni ciała). Fizjologowie badający oddziaływanie określonych bakterii na zwierzęta doświadczalne czynią to w warunkach sterylnych, tj. z usunięciem innych bakterii, itp. W przeciwieństwie do tego problemy decyzyjne nie dają się izolować wycinkowo. Nic nie wyjdzie z usprawnienia warunków pracy, gdy pracownik mało zarabia, ma gburowatego zwierzchnika, męczy się i traci dużo pracy na dojazdy do pracy, ma nędzne mieszkanie, źle mu się układa życie rodzinne, nie ma rozrywek kulturalnych itp. – od żadnej tej okoliczności uciec się nie da. Chory nie idzie do lekarza po to, żeby mu wyleczono nerki, lecz żeby mieć zdrowy cały organizm, nie cieszy go wcale perspektywa ze znanego dowcipu, że “wprawdzie pacjent umarł, ale operacja się udała”. Krótko mówiąc, w każdym problemie decyzyjnym, nawet uchodzącym za mały, występuje wieli nierozdzielnych czynników naraz. Rozwiązanie problemu z pominięciem jakichś czynników jako należących do podwórka innych specjalności nie jest żadnym rozwiązaniem.
Po trzecie, rozwój życia społecznego, będący warunkiem postępu, wzmaga współzależność między obywatelami, głównie z powodu podziału pracy. Jest nie do pomyślenia, żeby w wielkim mieście każdy robił sobie wszystko sam, na przykład wypiekał bochenek smakowitego “wiejskiego chleba” – musi to robić piekarnia przemysłowa. Robi ona to jednak w wielkich ilościach, do tego zaś nie może służyć wiejski piec, tyle że tysiąc razy większy, choćby z tego powodu, że drobne różnice temperatur w małym piecu, bez znaczenia dla jednego bochenka, stałyby się wielkimi w wielkim piecu, w wyniku czego jedne bochenki pozostawałyby surowe, inne zaś spaliłyby się na węgiel. Jest to dokładnie tak samo, jak gdyby ktoś, na wzór wiejskiego sołtysa wioskowego, chciał rządzić wielkim państwem jak “wielką wsią”. Inaczej mówiąc, wielkich problemów decyzyjnych nie rozwiązuje się przez zwielokrotnienie rozwiązań problemów małych.
Biorąc wymienione względy pod uwagę można powiedzieć, że multidyscyplinarność staje się dla społeczeństw warunkiem istnienia. Zrozumienie tego jest coraz bardziej widoczne na całym świecie.
Postulat multidyscyplinarności narzuca współpracującym specjalistom z różnych monodyscyplin konieczność porozumiewania się i uzgadniania spraw wspólnych, co sprzyja konfrontacji terminologii, aparatury pojęciowej, metodologii i problematyki poszczególnych monodyscyplin.
W ostatnich dziesięcioleciach niejednokrotnie poddawano w wątpliwość, czy rzeczywiście w poszczególnych monodyscyplinach chodzi o zupełnie różne problemy. Okazało się, że mają one z sobą bardzo wiele wspólnego. Występują między nimi podobieństwa, których – wskutek różnic terminologicznych i braku zainteresowania cudzą problematyką – przedtem nie dostrzegano.
Stwierdzono na przykład, że drgania mechaniczne sprężyn są zjawiskiem analogicznym do oscylacji prądu w obwodach elektrycznych, a fakt, że dla tych oscylacji były opracowane szczegółowe wzory matematyczne, umożliwił ich natychmiastowe zastosowanie do drgań sprężyn – cały trud sprowadził się do dostrzeżenia analogii i przepisania wzorów z jednej terminologii na drugą.
Fizjologowie posługujący się terminem ” reaferencja ” oraz technicy posługujący się terminem ” sprzężenie zwrotne ” nie zdawali sobie sprawy, że obydwa te terminy znaczą jedno i to samo, a wobec tego wzory matematyczne opracowane dla maszyn mogą się odnosić również do organizmów. Okazało się też, że procesy regulacji, dokładnie badane tylko w automatyce, są czymś powszechnym, występują one nie tylko w maszynach, lecz także w organizmach i społecznościach, przy czym wszędzie są oparte na tych samych zasadach.
Stwierdzenia takie stały się impulsem do przenoszenia gotowych rozwiązań z jednej monodyscypliny do innych, następnie doprowadziły do zrozumienia potrzeby rozwiązywania problemów interdyscyplinarnych, tj. tak ogólnych, że otrzymane wyniki mogłyby być wykorzystywane w wielu różnych monodyscyplinach. Stąd już prosta droga prowadziła do idei nauki interdyscyplinarnej, interdyscypliny. Jako tego rodzaju nauka powstała cybernetyka, czyli nauka o sterowaniu .
Nie należy dać się zwieść definicji cybernetyki, a w szczególności występującemu w niej terminowi “sterowanie”, mogącemu sprawiać wrażenie, że chodzi o jakąś ograniczoną sprawę. Już sam tylko fakt, że na sterowaniu opiera się funkcjonowanie maszyn, organizmów i społeczności, świadczy, jak rozległy jest zakres cybernetyki. Jeżeli wziąć ponadto pod uwagę, że nie jest wcale konieczne, żeby funkcjonowanie było podyktowane czyimś interesem, to staje się jasne, że cybernetyka jest nauką o wszelkim dzianiu się, a więc o całej rzeczywistości. Gdyby ktoś zechciał, to nawet chwianie się gałęzi trąconej skrzydłem ptaka albo padanie deszczu można by rozpatrywać z cybernetycznego punktu widzenia.
Cybernetyka wprowadziła metody traktowania rzeczywistości nadające się do stosowania w każdej monodyscyplinie konkretnej.
Towarzyszący temu wkładem cybernetyki do nauki jest wprowadzenie ogólnej terminologii, umożliwiającej porozumiewanie się między specjalistami z różnych monodyscyplin.
Dzięki tym cechom cybernetyka wypełniła lukę między monodyscyplinami konkretnymi, z którymi łączy ją konkretność problematyki, a dyscyplinami abstrakcyjnymi, z którymi łączy ją ogólność problematyki.
Ma to znaczenie praktyczne. Dotychczas wielu problemów konkretnych nie dało się rozwiązać w sposób ścisły, ponieważ dotyczyły obiektów obfitujących w nieregularności uniemożliwiające stosowanie matematyki, jak np. problemy zachowania się ludzi i społeczności. Dzięki cybernetyce można je przekształcić w problemy, w których przez wyodrębnienie czynników istotnych i pominięcie nieistotnych uzyskuje się regularność umożliwiającą rozwiązywanie środkami matematycznymi.
Do podstawowych osiągnięć cybernetyki należy stwierdzenie, że do rozróżnienia współzależności między różnymi zjawiskami mogą wystarczyć liczby. Po prostu liczby, bez żadnego przy nich miana (tzn. nie są to liczby “czegoś”). A cóż może się dziać z samymi liczbami? Liczby mogą być większe, równe, mniejsze od innych liczb, mogą wzrastać, pozostawać bez zmiany lub maleć – i to już z grubsza wszystko. Okazuje się, że mogą być tysiące i miliony rzeczy różnych, ale różnych współzależności między tymi różnymi rzeczami może być niewiele. Dzięki temu można się wypowiadać o całej rzeczywistości, jak długa i szeroka, za pomocą bardzo skąpego repertuaru pojęć mogących odnosić się do wszystkiego. Nic dziwnego, że do ujmowania różnych rzeczy musiało powstać mnóstwo różnych monodyscyplin, natomiast do ujmowania różnych współzależności między tymi różnymi rzeczami wystarcza jedna interdyscyplina. Z tego punktu widzenia można więc mówić, że cybernetyka przywraca jedność zatomizowanej nauki.
W świetle cybernetyki skomplikowana rzeczywistość przedstawia się prosto. Naukowcom z zamierzchłych czasów także rzeczywistość przedstawiała się prosto. Tyle że dawniej było to wynikiem ubóstwa nauki, obecnie zaś wynika z uchwycenia spraw istotnych. Jest to jak różnica między prostactwem a prostotą.
Tę prostotę zawdzięcza cybernetyka abstrahowaniu od właściwości tworzywa. W cybernetyce stawia się pytania: “jak to działa?”, a nie “z czego to jest zrobione?”. W gruncie rzeczy właśnie różnice tworzyw powodowały wyodrębnianie się różnych monodyscyplin.
Na przykład, między organizmami a automatami występują daleko idące podobieństwa w działaniu, ale medycyna i technika są oddzielnymi monodyscyplinami, ponieważ lekarze mają do czynienia z tworami organicznymi, inżynierowie zaś z nieorganicznymi. Gdyby w dyskusji między sobą nie odwoływali się do tworzywa, lecz mówili o funkcjonowaniu posługując się terminologią cybernetyczną, nikt postronny nie spostrzegłby nawet, że rozmawiają specjaliści z różnych monodyscyplin. Oczywiście, jest to możliwe przy dostatecznie dużej ogólności problemu – gdy chodzi o szczegóły, trzeba brać pod uwagę właściwości tworzywa, a więc odwoływać się do odpowiednich monodyscyplin.
Dzięki swojej ogólności cybernetyka pozwala w wielu problemach dojść do rozwiązania znacznie szybciej, niżby to było możliwe w poszczególnych monodyscyplinach konkretnych.
Jeszcze większe znaczenie ma to, że cybernetyka umożliwia dostrzeganie i rozwiązywanie problemów ogólnych, jakie w poszczególnych monodyscyplinach konkretnych, wskutek wąskiego ich zakresu, nie mogłyby być dostrzeżone bądź byłyby dla nich nierozwiązalne. Właśnie do tematyki tej książki należą problemy dotyczące charakteru, których psychologowie nie rozwiązali, być może nie zdając sobie nawet sprawy, że na gruncie psychologii rozwiązanie ich nie jest możliwe.
W nauce następują inne jeszcze zmiany. Okazało się, że poleganie na zdrowym rozsądku, wystarczające w problemach monodyscyplinarnych jako dotyczące konkretów fragmentarycznych, a więc na ogół łatwo dostępnych dla wyobraźni, nie jest wystarczające w problemach interdyscyplinarnych. Wprawdzie i te problemy dotyczą konkretów, ale tak różnorodnych i złożonych, że wyobrażać można co najwyżej ich przykłady. Wymaga to posługiwania się ogólnymi pojęciami teoretycznymi, a nie mogąc już w rozumowaniach nad nimi odwoływać się wyłącznie do zdrowego rozsądku, trzeba zawierzyć operacjom formalnym. Znaczy to, że słuszność końcowego wyniku rozumowania ocenia się na takiej zasadzie, że jeżeli wszystkie operacje zostały wykonany poprawnie, to i otrzymany wynik jest poprawny. Zdrowy rozsądek dochodzi do głosu dopiero przy sprawdzaniu, czy rozmaite przykłady pozostają z tym wynikiem w zgodzie.
Z powyższych względów rozwiązywanie problemów interdyscyplinarnych wymaga odwoływania się do pomocy matematyki. Jednakże operacje matematyczne są przydatne do pojęć dających się wyrazić liczbowo, a tymczasem w wielu problemach interdyscyplinarnych zachodzi potrzeba posługiwania się pojęciami liczbowo nie wyrażalnymi. W takich przypadkach ścisłość rozumowania można uzyskać tylko za pomocą operacji logicznych. Za pomocą matematyki można okazać słuszność jakiegoś obliczenia, ale nie można okazać słuszności jakiegoś zdania (wypowiedzi), trzeba w tym celu odwołać się do logiki.