Przygotowanie do naturalnego porodu – Włodzimierz Fijałkowski

Tekst z tylnej okładki:

Tajemnica stawania się Człowiekiem — bulwersująca ludzkość od zarania dziejów — została odsłonięta. Ten fascynujący proces powstawania życia możemy dziś śledzić z godziny na godzinę, z dnia na dzień. W momencie zapłodnienia powstaje bowiem nowy Człowiek, o niepowtarzalnej indywidualności, ponieważ nie ma szans powtórzyć się ta sama kombinacja informacji genetycznej. W krótkim czasie — około pół godziny — zostają ustalone wszystkie, niezliczone cechy nowego organizmu — budowa ciała, wzrost, kolor włosów, oczu. Ta mała drobinka jest już Kimś i rośnie w oszałamiającym tempie. Wymaga przy tym tyle samo czułości i opieki ze strony rodziców jak później, po urodzeniu. A w ogóle, to zgodnie z odwiecznym prawem natury chciałaby przyjść na świat w zaciszu rodzinne¬go domu, świadoma obecności ojca, przytulona do ciała matki. Czy to jest tylko marzeniem? Jak bliscy jesteśmy realizacji tych marzeń?

Kształtowanie więzi po porodzie. Odruch poszukiwania piersi matki i ssania u noworodków – dr Lennart Righard

W linku obok jest skan do książki, a poniżej fragment – pierwszy rozdział. Link do skanu

Przygotowanie do naturalnego porodu pod redakcją Włodzimierza Fijałkowskiego

Przedmowa

Książka jest owocem współpracy czworga osób, prowadzących zajęcia w szkołach rodzenia. Mamy zwyczaj przedstawiać się uczestnikom kursu przygotowania do naturalnego porodu, przedstawimy się więc również na­szym Czytelnikom. Zespół autorów poszczególnych rozdziałów tworzą: le­karz ginekolog-położnik, mgr pielęgniarstwa i rehabilitacji w jednej osobie, położna, będąca jednocześnie nauczycielką oświaty zdrowotnej, wreszcie matka trojga dzieci, która trzykrotnie wcieliła w życie ideę porodu naturalne­go i która swoje własne, niepowtarzalne przeżycia związane z porodem opi­sała na kartach tej książki. Uczyniła to z takim zaangażowaniem, że nadal przenosi swe doświadczenia na teren zainicjowanej przez siebie osiedlowej szkoły rodzenia. Jesteśmy przekonani, że bez tej czwartej osoby zabrakłoby elementu świadectwa w sprawach, które weryfikują się w doświadczeniu, a nie w uczonych rozprawach.

Będzie nam miło, gdy po tę książkę sięgną osoby zainteresowane z tytułu zatrudnienia w placówkach przysposabiających do naturalnego porodu. Będą mogli porównać własne metody pracy z naszymi. Jednakże pragnienia nasze idą dalej. Pracę dedykujemy wszystkim parom stojącym u progu rodzicielstwa. Mamy nadzieję, że znajdą w niej odpowiedź na wiele pytań stawianych sobie i otoczeniu.

Nie będziemy zaskoczeni, jeśli część Czytelników uzna, że nie wyczerpa­liśmy wszystkich spraw, inne zaś omówiliśmy zbyt szczegółowo. Niektórzy może poczują się znużeni słowami „powinno się”, „należy”, „trzeba” itp. Zważywszy różnorodność środowisk i różne zapotrzebowanie poszczegól­nych osób co do rodzaju i charakteru zaleceń, pozostaje nam jedynie prosić o wyrozumiałość.

Każdy wyrażony w tej książce punkt widzenia, wszystkie zalecenia czy wskazówki traktujemy jako pomoc w samodzielnym rozwiązywaniu proble­mów rodzących się w związku z podejmowaniem ról rodzicielskich. Sami za­angażowani w ideę porodu naturalnego, uznajemy i doceniamy znaczenie tych uzdolnień, w które są wyposażeni „najmłodsi” rodzice — najmłodsi wie­kiem ich dziecka. Dlatego praca nasza została pomyślana jako wprowadzenie do samodzielnych poszukiwań, nie zaś jako zbiór gotowych zaleceń.

Trudno ocenić, na ile udało się nam wyrazić to, co najistotniejsze: przeko­nanie o ważności jak najpełniejszego i obopólnego uczestniczenia małżon­ków w przeżyciach związanych z tymi wielkimi wydarzeniami rodzinnymi, które w suchym języku medycznym zwą się ciążą, porodem i połogiem. Jest to w ich życiu okres niepowtarzalny, a zarazem decydujący o dalszej przy­szłości. Powie ktoś: dlaczego niepowtarzalny, skoro można urodzić więcej niż jedno dziecko? Przede wszystkim zauważmy, że dziecko nie zespala mał­żonków w sposób automatyczny. Wiele małżeństw rozpada się wkrótce po urodzeniu nowej istoty ludzkiej będącej krwią z krwi i kością z ich kości. Niepowtarzalność wydarzeń towarzyszących narodzinom pierwszego dziecka to czas najważniejszy dla wytworzenia się i ugruntowania mocnej więzi łączą­cej małżonków, a zarazem decydującej o trwałości małżeństwa i pomyślnym rozwoju rodziny. Stopień zaangażowania męża jest tu sprawą kluczową. Mi­łości nie wyrażą do końca słowa i gesty, ona się dopełnia i utwierdza w cał­kowitym byciu razem w tym najważniejszym etapie życia.

Włodzimierz Fijałkowski

Spis treści

Czym jest poród naturalny? — Włodzimierz Fijałkowski

  • Poród naturalny jako zadanie
  • Przełom porodu i wejście w nowy, nie znany świat
  • Naturalny przebieg porodu
  • Okres poporodowy
  • U progu odpowiedzialnego rodzicielstwa
  • Poród po przeszkoleniu w szkole rodzenia

Znaczenie usprawnienia dla naturalnego przebiegu porodu – Halina Michalczyk

  • Trening przedporodowy
  • Ćwiczenia ogólnokształtujące w I trymestrze ciąży
  • Ćwiczenia ogólnokształtujące w II trymestrze ciąży
  • Ćwiczenia ogólnokształtujące w III trymestrze ciąży
  • Ćwiczenia fizyczne w połogu
  • Bóle krzyża — zapobieganie i usprawnianie
  • Skłonność do nadmiernego skracania się szyjki macicy — ćwiczenia
    profilaktyczne

Higiena w ciąży i w okresie okołoporodowym — Maria Żuk

  • Higiena osobista
  • Racjonalne żywienie w ciąży
  • Tryb życia kobiety w ciąży i odpowiedzialność rodziców za poczęte
    życie
  • Przygotowanie do odbycia porodu w szpitalu
  • Higiena połogu . . .
  • Znaczenie karmienia naturalnego i technika karmienia piersią
  • Przygotowanie do przyjęcia dziecka w domu

Rodzicielstwo od poczęcia — Ewa Nitecka

  • Zmysły i wykształcenie się odruchów
  • Postawy rodziców, język
  • Szkoły rodzenia; przygotowanie do porodu
  • Szpital
  • Kiedy?
  • Jak i gdzie?
  • Noworodek
  • Karmienie

Kłopoty

  • Choroba matki
  • Obrzmienie piersi

 

Przygotowanie do naturalnego porodu

 

Czym jest poród naturalny?

Poród naturalny jako zadanie

Już na samym wstępie może się pojawić wątpliwość co do sensu specjalnego przygotowania do procesu, który — jako naturalny — powinien być sponta­niczny. Wystarczy jednak uświadomić sobie, jak dalece odbiegliśmy od natu­ry, aby wątpliwość tę rozwiać bez reszty. Okazuje się, że w warunkach naszej cywilizacji odzyskanie dyspozycji do przeżywania porodu w harmonii z natu­rą wymaga starannego przygotowania. Chodzi tu o coś więcej, niż o przyswojenie sobie pewnych umiejętności, w celu skutecznego stosowania się do wskazówek, jakich udziela kobiecie rodzącej lekarz lub położna pod­czas porodu.

Poród naturalny pod koniec XX wieku nie może być podobny do porodu naturalnego człowieka z epoki kamienia łupanego. Jakkolwiek człowiek współczesny ma szansę odzyskania kontaktu z naturą jako istota ukształtowa­na przez cywilizację, która odsłoniła przed nami rozległe horyzonty rozwo­jowe, to jednak rekonstrukcja naturalnego przebiegu porodu staje się w tych warunkach poważnym i niełatwym zadaniem.

Przywrócenie porodu naturalnego wymaga głębokich przeobrażeń psychi­ki. Przede wszystkim chodzi o uświadomienie sobie w całej pełni, że poród oznacza wejście w szeroki, nie znany świat nowej istoty ludzkiej po zakoń­czeniu pierwszego etapu rozwojowego we wnętrzu macicy, będącej kolebką życia. Przełom porodu oznacza dla dziecka dramatyczną zmianę w dotych­czasowym sposobie bytowania i nagłe znalezienie się w kręgu odmiennych rytmów biologicznych, a zarazem w trudnej sytuacji psychologicznej. Dziec­ko narażone jest wówczas na utracenie więzi z matką i przeżywa to jako bezpośrednie zagrożenie.

Przysposobienie do naturalnego porodu sprzyja wewnętrznej odnowie „najmłodszych rodziców” — najmłodszych wiekiem ich dziecka. Oni muszą dojrzeć do tego kosmicznego wydarzenia, w którym uczestniczą. Mają nieja­ko na nowo narodzić się i ze świeżą wyobraźnią podjąć rolę opiekuńczą. Spełnią ją dobrze jedynie w warunkach zachowania trwałej więzi i dobrego porozumienia.

Przygotowanie do porodu kojarzy nam się zwykle z przysposobieniem do nowego zadania kobiety. Zapominamy o ojcu. Współczesna nauka skłania do zmiany tego nastawienia. Rola ojca w procesie rozwojowym człowieka w jego wewnątrzmacicznej fazie życia jest niezmiernie istotna, nie mniej ważny jest jego udział w akcie porodowym. Trzeba by wreszcie uznać za przeżytek schemat, według którego ojciec pojawia się jak meteor, by wzbudzić nowe życie, potem znika z pola widzenia na długie miesiące ciąży i na czas porodu, by — już jako dobry mąż — stanąć przy pralce i wyręczyć kobietę od nadmia­ru zajęć nie związanych bezpośrednio z utrzymaniem kontaktu z dzieckiem. Taka pomoc jest naturalnie słuszna i konieczna, ale ona nie wyczerpuje ani możliwości, ani potrzeb zaangażowania rodzicielskiego mężczyzny.

Powszechną akceptację zyskuje partnerskie przygotowanie obojga, połą­czone z wypracowaniem umiejętności świadomego, aktywnego i sprawnego współdziałania z siłami natury. Metodyczne przysposobienie rodziców doko­nuje się w szkołach rodzenia. Niestety, takie szkoły w wielu miejscowościach dopiero powstają i to z wielkim trudem. Jednakże niedostateczna ich liczba oraz częściowo tylko realizowany program w stosunku do dalekosiężnych zamierzeń nie może być powodem rezygnacji z podejmowania zadań rodzi­cielskich w okresie przełomu porodowego.

Wbrew pozorom, idąc niejako pod prąd, coraz więcej osób chce świado­mie przeżywać poród. Wyraża się to m.in. odchodzeniem od znieczulania farmakologicznego na rzecz pełnego uczestnictwa w przeżyciu porodowym. Niedawno zetknąłem się z relacją poporodową kobiety, matki trojga dzieci, u której w jednym z porodów zastosowano znieczulenie nerwu sromowego. Efekt był tak „doskonały”, że utraciła czucie tkankowe i wraz z nim ciągłość naturalnego przeżywania porodu. „Przestałam czuć rodzenie” — powiedzia­ła — i podane dziecko trudno mi było uznać za własne”.

W połowie maja 1983 roku odbyło się, tym razem w Dusseldorfie (RFN), ko­lejne sympozjum, zorganizowane przez Międzynarodowe Towarzystwo Psy­chologii Przedurodzeniowej. Głównym tematem 6-dniowych obrad był „dia­log” z dzieckiem w wewnątrzmacicznej fazie życia. Dla wielu tematyka ta może być zaskakująca. Zauważmy więc, że u dziecka w okresie prenatalnym przejawiają się już trzy podstawowe czynności psychiczne. Są to: spostrzega­nie, zalążkowa świadomość i pamięć. Na przełomie VI i VII miesiąca ciąży powstają anatomiczno-fizjologiczne warunki do utrwalenia się wczesnych doświadczeń. W VII miesiącu stwierdzono występowanie wyczulonych odru­chów warunkowych.

Istnienie zalążkowych procesów świadomościowych wykazano trzema spo­sobami: a) przez bezpośrednią obserwację dzieci urodzonych przedwcześ­nie, b) przez badania zachowań się i rejestrowanie objawów neurologi­cznych u dzieci i dorosłych obciążonych urazami psychogennymi zaistniałymi w najwcześniejszej fazie życia, wreszcie c) za pomocą analizy snów, ilustrują­cych przeżycia z okresu poprzedzającego poród. Posłuchajmy dla przykładu relacji 11-letniego chłopca opowiadającego często powtarzany sen: „Leżę skulony w jednoosobowej łodzi podwodnej, która płynie w niewiele większej rurze. Jest mi tam bardzo przyjemnie. Odczuwam lekkie kołysanie i przy tym słyszę głuchy, równomierny szum: „wum-wum-wum”.

Przekonywającą ilustrację funkcjonowania pamięci w okresie wewnątrzmacicznym jest relacja pewnego dyrygenta. Zapytany o początki swej kariery odpowiedział, że dla niego nie jest to żadna kariera, lecz powołanie życiowe, ukształtowane już w łonie matki. To zagadkowe stwierdzenie wyjaśnił przez przytoczenie zdarzenia sprzed paru lat: „Podczas dyrygowania koncertem uświadomiłem sobie nagle, że znam dalszy zapis nut, mimo że ich nie czyta­łem. Odniosłem wrażenie, jakby nuty wyskakiwały ku mnie z partytury. Wi­działem dalszy ciąg, zanim przewróciłem stronę, mimo że grałem ten utwór po raz pierwszy. Opowiedziałem to matce, która jest wiolonczelistką. Sprawa się wyjaśniła, ponieważ chodziło o te fragmenty muzyczne, które ona wielo­krotnie grała, gdy była ze mną w ciąży”.

Przed reformą położnictwa, rozumianą ekologicznie, zarysowuje się u nas jeszcze daleka droga. W wielu klinikach i szpitalach na Zachodzie zarzucono ułożenie do porodu w pozycji na wznak, jako najgorsze z możliwych na rzecz pozycji kucznej lub w klęku podpartym na łokciach. Równocześnie znaleziono miejsce dla ojca. Toczy się ożywiona dyskusja nad przywróceniem porodowi cech przeżycia zgodnego z naturą. Aby skutecznie przyczynić się do postępu w tej dziedzinie i doczekać się przetworzenia słów w czyny, trze­ba z jednej strony dojrzewać do zmian, z drugiej zaś mieć poczucie realizmu, by stopniowo pozbyć się zastarzałych, złych nawyków. Dużą pomocą może się okazać inicjatywa samych rodziców w kierunku tworzenia nowych szkół rodzenia, zwłaszcza przy oddziałach lub klinikach położniczych, aby nie było rozbieżności między modelem porodu ukazanym w szkole a zrealizowanym na sali porodowej.

Przygotowanie do porodu naturalnego zakłada przede wszystkim wew­nętrzną przemianę samych rodziców. Wyrazi się ona czułym kontaktem psy­chicznym z dzieckiem w okresie przedurodzeniowym i okołoporodowym. Od dawna zauważono odmienną reakcję dziecka na dotyk ręki ojca, jakkol­wiek między tą ręką a dzieckiem znajdują się powłoki brzuszne i ściana maci­cy. Oznacza to, że poprzez położenie ręki można coś przekazać. Wiele ma­tek rozmawia z dzieckiem, co budzi niekiedy zdziwienie otoczenia nieświa­domego, że dialog ten jest realny.

Przełom porodu i wejście w nowy, nie znany świat

Trwający około 38 tygodni wewnątrzmaciczny okres życia człowieka kończy się dramatycznym przełomem porodu. Odtąd rozpoczyna się druga — ze- wnątrzmaciczna faza jego bytowania na ziemi, w nowych warunkach środo­wiskowych. Bliższe poznanie doznań i przeżyć rozwijającego się w łonie mat­ki dziecka oraz jego trudności wydostania się z gościnnego pomieszczenia w organizmie matki i wejścia w krąg odmiennych rytmów biologicznych staje się dla rodziców głównym motywem przysposobienia do naturalnego poro­du.

Poród naturalny oznacza zharmonizowaną współpracę obojga małżonków w akcie wprowadzenia dziecka w szeroki świat. Ich obopólne zaangażowanie nabiera dużego znaczenia, ponieważ poród stanowi dla dziecka doświadcze­nie ważne i trudne zarazem. Zachodzi wówczas w organizmie dziecka wiele procesów, wymagających szybkiej zmiany istotnych funkcji ustrojowych, zwłaszcza dotyczących układu krążenia i oddychania. Nacisk powietrza, zwiększony ciężar ciała (zanurzony w płynie owodniowym płód pozostaje pod działaniem prawa Archimedesa), rażące światło, nagłe ochłodzenie — oto najważniejsze zjawiska przyczyniające się do „przestawienia zwrotnicy” w sercu, wyrażające się w reakcji na nowe zadania stojące przed układem krążenia, związane z uruchomieniem czynności płuc. Wszystko to następuje w krótkim czasie i wymaga sprawnego przystosowania. Tak więc poród jest dla wchodzącego w nie znany świat człowieka doświadczeniem trudnym, wprost nieporównywalnym z żadnym innym doświadczeniem życia. Nic też dziwnego, że pozostawia w pamięci trwałe ślady wykrywane przez psycholo­gów zajmujących się najwcześniejszymi stadiami rozwojowymi życia ludzkiego.

Psychofizyczne przygotowanie rodziców do odbycia naturalnego porodu jest swego rodzaju treningiem przysposabiającym ich do owocnego uczestni­czenia w tych trudnych godzinach zmagań z oporami psychiki i ciała. Już sa­ma myśl o bólu porodowym wzbudza lęk. Tymczasem właśnie lęk znajduje się u podłoża nadmiernych, niefizjologicznych doznań. Kolejność następują­cych po sobie i warunkujących się wzajemnie zjawisk jest tu następująca: lęk mobilizuje napięcie tkanek, ono zaś — poprzez niedotlenienie — prowadzi do bólu. Innymi słowy postawa lękowa mobilizuje napięcie obronne i staje się przyczyną wzmożonych reakcji doznaniowych. Lęk rodzi się w atmosferze niewiedzy, a zwłaszcza złej wiedzy o porodzie.

Przygotowanie do naturalnego porodu - ryc.1


Za bierność i skłonność do ucieczki przed „rozegraniem” porodu płaci się zwielokrotnionym, niepo­trzebnym bólem. Tak więc w warunkach naszej cywilizacji poród niewyuczo- ny staje się porodem nienaturalnym.

Przygotowanie do porodu w szkole rodzenia zmienia zasadniczo charakter następujących po sobie zjawisk: koncentracja na wyuczonych w okresie ciąży umiejętnościach oddychania i relaksu sprzyja odprężeniu w układzie nerwo- wo-mięśniowym, co wyraża się rozluźnieniem i dobrym natlenieniem tkanek, a w konsekwencji przywróceniem odczuwalności naturalnej.

Trud włożony w praktyczne zapoznanie się z przebiegiem porodu i w ćwi­czenia gimnastyczne przystosowane do okresu ciąży pozwalają na osiągnięcie równowagi napięć i łagodzą doznania związane z rozwieraniem się szyjki ma­cicy, co sprzyja uwrażliwieniu na nieme doznania dziecka. W ten sposób po­ród wyuczony przybiera charakter porodu naturalnego.

Przygotowanie do naturalnego porodu - ryc. 2

Psychologia przedurodzeniowa odkryła niejako dramat przełomu porodo­wego, widziany od strony dziecka. Dzięki badaniom w tej dziedzinie wni­knięto głębiej w zachodzące wówczas zjawiska fizjologiczne. Każdy z nas może sobie dziś wyobrazić, co przeżywa dziecko w chwili wejścia w nowy, szeroki świat. Oto próba odtworzenia tych przeżyć:

„Nagle znika ciemność panująca we wnętrzu macicy i rozdzierający blask światła ośle­pia oczy. Równocześnie do płuc wdziera się suche powietrze, wypychając zalegający tam płyn. Następuje skierowanie dużego strumienia krwi z serca do płuc. Bębenki bolą od głośnych i szeleszczących dźwięków. Ale najgorsze jest to brutalne oddzielenie od matki…”

Gdy nadejdzie pora opuszczenia wnętrza macicy — owego gościnnego pomieszczenia na czas pierwszych 9 miesięcy życia — dziecko zostaje owład­nięte ogromnym lękiem, wywołanym dusznością i obawą przed uwięzieniem w zamkniętej przestrzeni. Wyzwala to u niego szereg reakcji hormonalnych, uruchamiających czynność porodową. Lęk dziecka udziela się matce i stąd u niej niewytłumaczalne z pozoru poczucie zagrożenia. Współbrzmienie lę­ku dziecka z lękiem rodzenia odczuwanym przez matkę rzuca światło na zło­żoność zjawisk zachodzących w akcie porodowym. Wyobraźmy sobie, że dziecko traci nagle kontakt z dotychczasowym światem ograniczonym do wnętrza macicy i wchodzi w nowy, świat całkowicie sobie obcy. Występuje tu pewna analogia z sytuacją człowieka reanimowanego, który ma trudności ze znalezieniem się ponownie w kręgu rytmów biologicznych, z którymi stracił przez jakiś czas wszelki kontakt. Przystosowanie do tej nowej sytuacji wymaga delikatnej i czułej opieki, świadczonej w warunkach ciszy i spokoju. Wszelka gwałtowność i hałaśliwość otoczenia staje się dla pacjenta źródłem udręki.

Analogicznego oparcia i pomocy potrzebuje noworodek wchodzący w obcy świat. Przylgnięcie do ciała matki, ciepłego i wilgotnego, kołysanego spokojnym oddechem, dałby mu w tych dramatycznych chwilach poczucie ochrony i bezpieczeństwa. Zwykle jednak dziecko zostaje oderwane od mat­ki, zawinięte w suche, szorstkie pieluchy i położone w całkowitej izolacji. Zwrócenie więc uwagi na zaspokojenie istotnych potrzeb noworodka staje się wezwaniem dla współczesnej medycyny.

Naturalny przebieg porodu

Mówiąc o naturalnym przebiegu porodu zwykle ma się na myśli jego prze­bieg spontaniczny i niczym nie zakłócony, bez zastosowania jakichkolwiek zabiegów lekarskich. Jedynie o takim tylko porodzie można powiedzieć, że jest fizjologiczny. Zależy on od wielu czynników, jak prawidłowa budowa miednicy, dobre ułożenie dziecka, sprawna czynność skurczowa itp.

Gdyby postawić znak równości między porodem fizjologicznym a natural­nym, dość znaczny odsetek par małżeńskich nie miałby szansy urodzić w sposób naturalny. Ale rzeczywistość jest bardziej optymistyczna: odpo­wiednie przygotowanie umożliwia wypracowanie warunków do naturalnego przebiegu porodu nawet wtedy, kiedy ustrój kobiety rodzącej nie dysponuje pełnymi warunkami fizjologicznymi. Tak więc poród ukazuje się jako zada­nie, w którym świadome, czynne i sprawne uczestnictwo obojga rodziców da­je im szansę przeżycia wielkiej przygody, zaś dziecku — szansę wejścia w ten nowy, nie znany świat jak najłagodniej, z wyłączeniem dających się uniknąć urazów fizycznych i psychicznych. W ten sposób naturalny przebieg porodu staje się udziałem par przysposobionych, z ukształtowaną postawą zaufania do natury i gotowością zmobilizowania sił, jakimi człowiek dysponuje. Przyj­rzyjmy się bliżej, na czym to polega. Kształtowanie postawy wrażliwości i opiekuńczości, zdającej życiowy egzamin w czasie trudnych godzin prze­łomu porodowego, musi przebiegać nierozłącznie z systematyczną nauką, umożliwiającą przeciwdziałanie obronnym napięciom, które mogą się poja­wić w związku z rozwojem czynności porodowej. Jest to klucz do uwolnienia się od troski o siebie, a tym samym do nabycia dyspozycyjności w stosunku do rodzącego się dziecka. Uwolnienie od własnych doznań czyni kobietę zdolną do wczuwania się w nieme doznania dziecka. Kobieta musi rodzić w ciszy, aby „usłyszeć” życzenia dziecka i wyjść im naprzeciw.

Skurcze ciążowe obserwują małżonkowie w drugiej połowie ciąży. Wystę­pują one najczęściej w związku ze zmianą pozycji, na przykład podczas wstawania. Pojawia się wówczas uczucie napięcia, które może przejść nie­zauważone. Kurcząca się macica uwypukla brzuch do przodu, co niektórzy nazywają „stawianiem się” macicy. Zawsze następuje charakterystyczne stwardnienie brzucha, wyczuwalne niezawodnie położoną na nim ręką. Skur­cze ciążowe są zjawiskiem prawidłowym, wręcz koniecznym do wykształce­nia się wiotkiej części mięśnia macicy, usytuowanej między jej trzonem a szyjką, zwanej dolnym odcinkiem. Owa wiotka część przebiega okrężnie jak taśma, poszerzająca się w miarę rozwoju ciąży. Ukształtowana w ten spo­sób konfiguracja macicy umożliwia dalszą jej przebudowę w I okresie poro­
du. Polega ona na skracaniu i zanikaniu szyjki, wciąganej w obręb dolnego odcinka. Wynika z tego, że skurcze porodowe są kontynuacją skurczów cią- żowych. Następuje jedynie ich zmiana jakościowa w związku z procesem rozwierania się szyjki macicy w I okresie i wydalaniem płodu w II okresie po­rodu.

Nie obserwuje się rytmiczności występowania skurczów podczas ciąży. Ogólnie przyjęto, że przeciętnie pojawiają się one raz na godzinę, byłoby ich więc około 24 na dobę. Nadmiernie częste występowanie skurczów świadczy o nadpobudliwości macicy. Może to być spowodowane urazami, zarówno mechanicznymi jak i psychogennymi. Jednakże niepokój związany z samym występowaniem skurczów jest bezpodstawny i bardzo niewskazany. Obser­wacja skurczów macicy powinna kojarzyć się przede wszystkim z przygoto­waniami dokonywanymi w macicy, które mają umożliwić dziecku bezkolizyj­ne opuszczenie dotychczasowego pomieszczenia i wejście w nowy, nie znany świat.

Programowa obserwacja skurczów macicy daje sposobność trenowania od­dychania przeponowego (szerzej o tym typie oddychania — w dalszej części pracy), zgodnego z przebiegiem fali skurczowej. W okresie ciąży trudno by­łoby zaobserwować sam początek skurczu, a ponadto nie ma po temu po­trzeby. Wystarczy zacząć oddychać wówczas, gdy skurcz niejako sam da o sobie znać. Trzymając rękę na brzuchu obserwuje się po pewnym czasie ustępowanie napięcia skurczowego.

Przygotowanie do naturalnego porodu - zachowaną szyjkę macicy

Sytuację, jaka wytwarza się w końcu ciąży, ilustruje rycina 3. Widać na niej zachowaną szyjkę macicy z zamkniętym ujściem wewnętrznym i wiotką taśmą dolnego odcinka. Dziecko jest zanurzone w płynie owodniowym, którego niewielka ilość znajduje się przed jego głową. Są to tzw. wody poprzedzające, w odróżnieniu od wód następujących, czyli odpływających w ślad za urodzo­nym dzieckiem.

Jakie objawy wskazują na zbliżanie się porodu?

Sprawa ta ma znaczenie praktyczne, toteż warto się nad nią dłużej zatrzy­mać. Dużą popularność zyskał sobie objaw obniżenia się dna macicy. Wystę­puje on zazwyczaj na około 3 tygodnie przed pojawieniem się skurczów po­rodowych. Nie jest to jednak zjawisko stałe i jego niezauważalność nie ozna­cza jakiejś nieprawidłowości. Równocześnie z obniżeniem się macicy następuje zwiększenie naporu dolnego bieguna tego narządu na obręcz kostną miednicy, co utrudnia chodzenie i powoduje ucisk na pęcherz mo­czowy, połączony ze wzmożoną potrzebą jego opróżniania.

Przesadne znaczenie przypisuje się tzw. skurczom przepowiadającym. Na­zwa ta nie jest w szkole rodzenia używana, ponieważ skurcze te nic nie prze­powiadają, tylko po prostu wyrażają wzmożoną w końcu ciąży tendencję do reakcji skurczowej macicy pod wpływem większych wysiłków czy jakichś przeciążeń. Skurcze te mogą być niekiedy dość silne i odczuwalne jako „spi­nanie klamrą”. Występowanie ich może rodzić pokusę oszczędzania się i uni­kania ruchu, co należy uznać za błąd. Wskazane jest bowiem zachowanie normalnego trybu życia. Trzeba jedynie unikać przeciążeń, a ponadto wyko­rzystać pojawienie się tych skurczów do wypróbowania skuteczności oddy­chania torem brzusznym w pierwszej fazie okresu rozwierania oraz do spra­wdzenia umiejętności odprężenia się w pozycji relaksowej (szerzej na ten temat na str. 20, p. również ryc. 8).

Początek porodu wyraża się wystąpieniem, w odstępach przynajmniej 10-minutowych, skurczów odczuwalnych, sprawiających wrażenie uci­sku opasującego, albo umiejscowionego bardziej od przodu lub od tyłu. Skurcze te są regularne, pojawiają się coraz częściej i coraz bardziej są nasi­lone. Towarzyszy im wydzielanie śluzu z domieszką krwi.

Opierając się na opiniach samych kobiet, które w szkole rodzenia składają relacje z przebytego porodu, zbyt wczesne udawanie się do szpitala nie jest korzystne. Jeśli ciąża przebiegała bez zakłóceń i nie było innych zaleceń le­karskich, najlepszą koncentrację uzyskuje się w warunkach domowych. Wdro­żenie się w rytm oddychania i uzyskanie pełnego relaksu w przerwie między- skurczowej wymaga ciszy i spokoju, tylko wówczas istnieją szanse na uzyska­nie naturalnego rytmu porodu, nie zakłóconego oddziaływaniem z zewnątrz. Osiągnięcie pełnej koncentracji zwiększa ogólną odporność rodzącej na nie­korzystne bodźce, które nieuchronnie pojawiają się nawet w najlepszych wa­runkach szpitalnych, toteż do szpitala rodząca udaje się w towarzystwie męża w ciągu 1—3 godzin od czasu wystąpienia skurczów regularnych, nie rzad­szych niż co 10 minut.

Pęknięcie pęcherza płodowego wymaga niezwłocznego (ale bez niepoko­ju!) przewiezienia rodzącej do szpitala. Nie oznacza to, że odpłynięcie wód ma niekorzystny wpływ na tok porodu. Najczęściej przebiega on podobnie jak w przypadku utrzymania się pęcherza do czasu uzyskania znacznego rozwarcia. Hospitalizacja jest podyktowana koniecznością obserwacji i wznie­cenia czynności porodowej, jeśli nie dojdzie do jej wystąpienia po upływie 6 godzin od chwili odpłynięcia wód.

Zwróćmy uwagę na różne znaczenie dwóch określeń: w czasie ciąży skur­cze są wyczuwalne ręką położoną na brzuchu, zaś od początku porodu są one odczuwalne samoistnie. Wystąpienie skurczów odczuwalnych świadczy o rozpoczęciu się procesu rozwierania. Dopóki celem skurczów jest wyłącz­nie wykształcenie się dolnego odcinka macicy, są one nieodczuwalne. Odkąd zaś zaczynają powodować rozwieranie się ujścia macicy, stają się odczuwalne samoistnie. Można zaobserwować, że tak jak o skurczach ciążowych natura nie informuje, tak informacja o skurczach porodowych — jako niezbędna — dochodzi do świadomości kobiety niezależnie od jej osobistego nastawienia do zachodzących zjawisk. Parafrazując znane słowa Kartezjusza: „Myślę, więc jestem”, w odniesieniu do porodu można powiedzieć: „Czuję, więc rodzę”.

Okres rozwierania, czyli I okres porodu, dzieli się na trzy fazy: w pierwszej następuje wygładzenie się szyjki i jej rozwarcie do średnicy 5 cm, w drugiej następuje rozwarcie od 5 do 8 cm, a w trzeciej — ostatnie 2 cm, brakujące do pełnego rozwarcia, którego średnica wynosi 10 cm. Przebieg rozwierania obrazują ryciny: 4, 5 i 6. Stan pełnego rozwarcia oznacza całkowite „wbudo­wanie się” szyjki w obręb dolnego odcinka macicy. Pierwsza faza jest najdłuż­sza, trwa przeciętnie około 5 godzin, druga dalsze 2—3 godziny, wreszcie trzecia stanowi najkrótszy, bo 1—1 1/– godzinny etap końcowy porodu.

Z chwilą zakończenia się procesu rozwierania pojawia się odruch parcia, a skurcze przybierają charakter skurczów wydalających. Jest to II okres porourodzenie się głowy dziecka.

Przygotowanie do naturalnego porodu - odruch parcia

Pod naciskiem przepony, w przerwie między skurczami (zob. ryc. 7), głowa wyślizguje się ze szpary sromowej, a w ślad za nią reszta ciała płodu. Po 5—10 minutach oddziela się i wydala łożysko.

Po porodzie — w okresie czuwania (około dwóch godzin), kiedy kobieta nie powinna spać — wytwarzają się skrzepy zatykające naczynia krwionośne w miejscu oddzielonego łożyska.

Bezpośrednio po wyśliźnięciu się dziecka z dróg rodnych zostaje ono od­dane matce i ułożone na jej brzuchu, najbliżej miejsca, w którym przebywało poprzednio. Znajduje się tu naturalne zagłębienie, powstałe zaraz po opró­żnieniu się macicy. W tym miejscu dziecko czuje się najlepiej, ogrzane jest bowiem ciepłem ciała matki. Skóra matczynego brzucha jest wilgotna i swoj­ska. Dziecko kołysane jest oddechem matki, słyszy znajome dźwięki miaro­wych uderzeń jej serca. Po upływie 2—3 minut ojciec zakłada zaciski na pę­powinę i przecina ją, a matka przygotowuje się do pierwszego karmienia. W ten sposób dziecko łagodnie wchodzi w świat nowych rytmów biologi­cznych, aby wrosnąć powoli w nowe otoczenie.

Kontrolowanie napięć w przebiegu porodu

Na wstępie przytaczam wypowiedź pisemną p. Małgorzaty R. z Legnicy. Nawiązuje ona do cyklu artykułów zamieszczonych przed paru laty w miesię­czniku „Twoje Dziecko” pt. „Samouczek szkoły rodzenia”. „Już wcześniej miałam podobne problemy, jak Grażyna K., której list stanowi wprowadzenie do pierwszego odcinka „samouczka”. Dzięki zawartym tam wskazówkom po­trafiłam lepiej zaradzić trudnościom, jakie wystąpiły pod koniec porodu. Spra­wne jego zakończenie skróciło czas niedotlenienia córeczki, której szyja była kilkakrotnie okręcona pępowiną. Tak więc pośrednio zawdzięczam to idei szkoły rodzenia… Lekarze w szpitalu pytali mnie, do jakiej szkoły rodzenia chodziłam i dziwili się, że jestem samoukiem. Stwierdzili, że dawno nie wi­dzieli tak ładnie wypracowanego porodu. Szkoda tylko, że nikt nie wyciąga z tego wniosku…”

Zaobserwować można nowe zjawisko: o porodzie mówi się w sposób rze­czowy i konkretny. Tradycyjne zapatrzenie się w „bóle nie do zniesienia”, związane z lękiem i bezradnością, ustępuje miejsca dążeniu do samodzielne­go „rozegrania” porodu. Poród jest zadaniem, w wypełnieniu którego matka nie może być przez nikogo zastąpiona, nawet przez najlepszego lekarza.

Sytuacja jest o tyle trudna, że rośnie napięcie między postępującą instru­mentalizacją opieki położniczej a zdrowym ciążeniem wielu kobiet do świa­domego i aktywnego udziału w porodzie. W medycynie zakorzenił się od dawna model porodu „kierowanego”, z zastosowaniem różnych środków farmakologicznych, których działanie polega przede wszystkim na pobudza­niu i przyspieszaniu porodu. Tymczasem w odczuciu wielu kobiet rodzących środki te, stosowane w porodzie o prawidłowym przebiegu, wprowadzają dezorientację i niemożność zastosowania wyuczonych umiejętności, służą­cych rozładowaniu nadmiernych napięć hamujących postęp porodu.

Szkoła rodzenia przygotowuje małżonków do porodu naturalnego, który pozostaje właściwym punktem odniesienia we wszystkich jej poczynaniach. Natura jednak nie zawsze jest doskonała — stąd rola pomocy i opieki lekar­skiej jest nieodzowna i niepodważalna. Chodzi jednak o to, aby sztuka poło­żnicza naśladowała naturę a nie niszczyła jej wartości. Nietrudno zauważyć, że forsowne dążenie do skrócenia porodu jest zdecydowanie błędne, nawet w aspekcie „ulżenia” kobiecie rodzącej. Założenie to opiera się na niesłu­sznej opinii, że kobieta chętnie „ucieka” od porodu, toteż skrócenie czasu jego trwania urasta do sprawy pierwszej rangi. Jeżeli zamiast tego narzucone­go schematu posłuchamy opinii samych kobiet, okaże się, że o wiele łatwiej jest im rozładować napięcie przy umiarkowanie silnej czynności porodowej, choćby miała ona trwać dłużej, niż w przypadku ostro wzmożonej czynności skurczowej, uniemożliwiającej zastosowanie wyuczonych umiejętności. Idea porodu naturalnego polega przede wszystkim na pełnym zaangażowaniu i przeżywaniu porodu z godnością oraz w poczuciu wewnętrznej harmonii. Przygotowanie do umiejętnego „rozegrania” porodu czyni kobietę wolną od naporu niepożądanych doznań, a tym samym dyspozycyjną, rozumiejącą ocze­kiwania dziecka. Pomoc niesiona mu w trudnych godzinach rodzenia się i wy­czulenie matki na jego silną potrzebę poczucia bezpieczeństwa warunkują przeżywanie porodu jako wielkiej przygody rodzicielskiej.

Ale wróćmy do wspomnianego listu p. Grażyny K. którego fragment wiele wyjaśnia: „Jestem w piątym miesiącu ciąży… Dwa poprzednie porody były prawidłowe, ale brakowało im wiele, aby nazwać je normalnymi pod każdym względem. Miałam duże trudności w przystosowaniu się do warunków szpi­talnych… Nie mogłam się skoncentrować. Czułam, że to, co robię, jest mało skuteczne. Dawałam z siebie wszystko, ale wyniki były niewystarczające. Duży kłopot miałam pod koniec okresu rozwierania. Oddychałam bardzo inten­sywnie, ale napięcie w dole brzucha nie ustępowało. Oddychania uczyłam się z książki pt. „Szkoła rodzenia” (PZWL, Warszawa 1977). Byłam samoukiem, gdyż układ moich zajęć uniemożliwił mi uczęszczanie do takiej szkoły. Nie miałam się do kogo zwrócić o wyjaśnienie i pomoc… Chciałabym nauczyć się samodzielnie rodzić…” Przytoczona wypowiedź p. Grażyny K. wskazuje na potrzebę informacji o aktywnym uczestnictwie w naturalnym porodzie.

Jak wspomniano, liczba szkół rodzenia ciągle jest niedostateczna, a ponad­to nie wszystkim udaje się z nich korzystać. Natomiast słuszne jest pragnienie samodzielnego rodzenia. Przez pojęcie to rozumiemy rodzenie w myśl zasad „sztuki rodzenia”, która zdobywa pewną autonomię w ramach nie tylko współpracy, ale i rywalizacji ze „sztuką lekarską”. Prawidłowe rozróżnienie zakresu działania nie prowadzi do żadnej kolizji. Wypada jednak dodać, że o pełne porozumienie wcale nie jest łatwo… Dlatego na wstępie nasuwa się uwaga, aby z personelem szpitalnym nawiązać życzliwy kontakt. Jest to nie­odzowny warunek przełamania istniejących barier.

Przedstawione na rycinach 1 i 2 koła sprzężonych oddziaływań ukazują rolę koncentracji na wyuczonych umiejętnościach: oddychania przeponowego podczas skurczu i relaksu podczas pauzy. W miarę postępu porodu wzrasta stopień trudności w rozładowaniu napięć. Najtrudniej jest w końcowym od­cinku rozwierania szyjki (od 8 do 10 cm). Właśnie wtedy może wystąpić skłonność do przedwczesnego parcia. Ponieważ zdarza się to nawet u dobrze przygotowanych kobiet, dla tej fazy opracowano odrębną metodę oddycha­nia.

Na rycinie 8, obrazującej oddychanie w poszczególnych fazach porodu, widzimy zmieniający się kształt fali skurczowej, co jednocześnie tłumaczy narastającą trudność oddychania w miarę postępu porodu.

Przygotowanie do naturalnego porodu - oddychanie w poszczególnych fazach porodu

Oddychanie w pierwszej fazie wymaga tylko przyspieszenia i skrócenia oddechu na szczycie napięcia skurczowego, trwającego zaledwie kilka sekund. W drugiej fazie od­cinek szczytowy skurczu jest dłuższy — stąd konieczność zastosowania krót­kich, urywanych ruchów przeponą przy otwartych ustach, z akcentem na wdech (na rycinie ostre ząbki). Trzecia faza, zwana fazą przejścia, jest naj­trudniejszym etapem porodu, na co wskazuje sam kształt fali skurczowej. Przyspieszenie oddechu i kilkakrotne krótkie, urywane „podrzuty” przepo­ną wówczas już nie wystarczają, ponieważ szczytowe napięcie utrzymuje się przez ok. */5 czasu trwania skurczu. Rozładowanie napięcia w tych warunkach umożliwia jedynie zastosowanie 2 — 3 serii krótkich, urywanych ruchów przeponą, przedzielonych pojedynczym wdechem i wydechem (wdech no­sem, wydech ustami).
Ryc. 8

Podstawowym warunkiem efektywnego parcia w II okresie porodu jest na­branie umiarkowanej ilości powietrza (najczęściej słyszy się zalecenie, aby nabrać go jak najwięcej), zgromadzonego wyłącznie w dolnych partiach płuc nad przeponą, a następnie spychanie go w kierunku spojenia łonowego (nie na stolec!). Po maksymalnie długim parciu wykonujemy energiczny wydech i umiarkowany wdech, połączony z pchnięciem przepony, aby parcie rozpo­cząć na nowo, wyhamowując je łagodnie pod koniec skurczu.

W czasie skurczu poprzedzającego urodzenie się głowy dziecka, co po­winno nastąpić w przerwie międzyskurczowej, oddychanie jest zbliżone do oddychania w trzeciej fazie okresu rozwierania, jedynie ruchy oddechowe są wówczas nieco intensywniejsze (p. ryc. 8).

Wdech
Okres parcia
Wydech

Trudności w rozładowaniu nadmiaru napięć w trzeciej fazie okresu rozwie­rania, zasygnalizowane w liście p. Grażyny, są do przezwyciężenia w każdym przypadku, ale pod warunkiem zastosowania długotrwałego, intensywnego i systematycznego treningu, zwłaszcza w ostatnich 3 miesiącach ciąży. Oddy­chanie należy ćwiczyć kilka razy w ciągu dnia, w różnych pozycjach: siedzą­cej, leżącej na wznak i na obu bokach oraz w pozycji stojącej z podparciem rąk o poręcz łóżka czy jakiś inny przedmiot.

Przygotowanie do porodu obejmuje również ćwiczenia mięśni dna mied­nicy i krocza. Nauka parcia polega na efektywnym napinaniu mięśni tłoczni brzusznej przy rozluźnionym kroczu. Trening zwiększa elastyczność krocza, co powinno zredukować częstość jego nacięć w momencie rodzenia się części przodującej płodu. Jeśli nawet nacięcie okaże się konieczne, będzie ono płytsze i nie stanie się przyczyną przedłużania pobytu w szpitalu. Wcześ­niejsze wypisanie ze szpitala do domu pozwoli w większości wypadków nad­robić pewne niedociągnięcia związane z karmieniem i uzyskać równowagę w zakresie potrzeb matki i dziecka.

Kondycyjne przygotowanie do porodu, prowadzone równolegle do nauki oddychania i relaksu, polega na codziennym wykonaniu zestawu ćwiczeń, przedstawionych w drugiej części naszej książki. Dobrze byłoby skorzystać na wstępie z parokrotnego choćby uczestnictwa w ćwiczeniach pod kierunkiem kwalifikowanego instruktora, aby je wykonywać w sposób poprawny.

W liście p. Grażyny zwraca uwagę zdecydowanie wyrażona chęć rodzenia w domu. Nie jest to głos odosobniony, i choć pogląd ten podziela wzrastają­ca liczba małżeństw, wymaga on rozsądnego podejścia i gruntownego prze­analizowania. W naszym kraju porody zostały wyłączone z zakresu pracy położnych i lekarzy poza szpitalem, chyba że ma się do czynienia z na­głym przypadkiem, kiedy na przewóz jest już zbyt późno. [1] Obecnie nadal uważa się, że w naszych warunkach porody w szpitalu zapewniają na ogół lepsze warunki pod względem higieny i bezpieczeństwa. Pogłębiające się rozbieżności między oczekiwaniami kobiet rodzących i ich mężów a stanowi­skiem personelu szpitalnego mogą jednak prowadzić do niepożądanych na­stępstw. Wiele okoliczności składa się na to, że narodziny człowieka często odbywają się w warunkach niegodnych tego wydarzenia. W tej sytuacji wyda­je się konieczne zwiększenie zasięgu szkół rodzenia z jednej strony i zainte­resowanie nimi personelu szpitalnego z drugiej. Rodząca ma prawo oczeki­wać, że w szpitalu spotka się z kontynuacją tych zasad, których wyuczyła się w szkole rodzenia. Obie strony muszą przy tym wykazać obopólne zrozu­mienie i wzajemny szacunek.

Okres poporodowy

W 5—10 minut po porodzie dziecka oddziela się i rodzi łożysko. Bezpośred­nio po urodzeniu się łożyska położnica wciska lekko brzegi obu dłoni od strony małego palca tuż nad pachwinami i podciąga ku górze macicę, aby odbarczyć uciśnięte przez nią tkanki dna miednicy i krocza. Równocześnie wykonuje ruch naprzemiennego ściągnięcia pośladków i puszczenia ich lu­źno. To ostatnie ćwiczenie, powtórzone w tym momencie około 10 razy, ma na celu zaciskanie i zwalnianie mięśni otaczających cewkę moczową. To samo ćwiczenie, oczywiście już bez podciągania macicy, stosuje się w połogu kilka razy dziennie.

Po porodzie dno macicy sięga wysokości pępka. Narząd ten waży wówczas ok. 1000 g, ale w ciągu pierwszych 5 dni połogu zmniejsza się o połowę. W 9 dniu macica przestaje być wyczuwalna nad spojeniem łonowym. Z koń­cem 3 tygodnia waży już tylko około 250 g, a z końcem 6 tygodnia ciężar jej wraca do poziomu wyjściowego, wynoszącego 50—60 g.

W okresie zwijania się macicy pojawiają się odchody, które przez pierwsze 1—3 dni są krwiste, w dalszych 4—5 dniach różowe, a potem białe, śluzowe. Od 4 tygodnia, to jest od czasu zakończenia odnowy błony śluzowej macicy, w wydzielinie znajduje się niewielka ilość śluzu, który stopniowo zanika i tra­ci wilgotność.

Cofanie się zmian, powstałych w następstwie ciąży i porodu, czyli połóg, obejmuje okres pierwszych 6 tygodni. W tym czasie zbliżenia płciowe są za­wieszone. Od 5 tygodnia, czyli w ciągu ostatnich 2 tygodni przed podjęciem współżycia, rozpoczyna się obserwację podstawowego objawu cyklicznej płodności — śluzu o charakterystycznych cechach w odczuciu i wyglądzie. Wprawdzie jajeczkowanie i towarzyszące mu objawy występują u kobiet karmiących piersią zazwyczaj dopiero po upływie 3—6 miesięcy od porodu, niemniej obserwacje powinny być podjęte — jak powiedziano — już po 4 ty­godniach.

Karmienie piersią ponownie przeżywa swój renesans. Po okresie zachwytu nad doskonałością mieszanek ogół społeczeństwa, a przede wszystkim same matki, zrozumiały głębszy sens naturalnego karmienia. Wartość jego nie mo­że być mierzona samym tylko biochemicznym składem mleka. Karmienie piersią jest bowiem przede wszystkim szczególną formą wyrażania i utrwala­nia więzi matki z dzieckiem. Jest to prawdziwe misterium bycia razem w pełni oddania z jednej strony i odwzajemnionego poczucia bezpieczeństwa z dru­giej.

Do przesądów należy przekonanie, jakoby karmienie sprzyjało otyłości lub deformacji piersi. To pierwsze uogólnienie jest absurdem: karmienie natural­ne nie daje podstaw do spożywania nadmiaru pokarmów ani wypijania co­dziennie wielu litrów bawarki. Co zaś dotyczy piersi, to obawa o nie występu­je zbyt późno. Jeśli ten pogląd miałby decydować, nie należałoby w ogóle za­chodzić w ciążę.

Warto sobie uświadomić, że powiększenie piersi i późniejsze ich zmniej­szenie następuje w wyniku samej ciąży nie zaś karmienia. Trzeba natomiast dodać, że docenianie karmienia sprzyja dbałości o piersi wyrażanej hartowa- nim brodawek i gimnastyką, ze szczególnym uwzględnieniem ćwiczeń wzmacniających mięśnie piersiowe.

Niepokojący jest fakt, że karmienie rozpoczyna się zbyt późno. Problemu tego na razie nie udaje się rozwiązać w większości szpitali w sposób zadowa­lający. Jednak sama natura podsuwa rozwiązanie najprostsze: przecież nowo­rodek ułożony zaraz po porodzie na brzuchu i przemieszczony ku klatce piersiowej matki sam poszukuje brodawki sutka i po paru minutach ssie ją z należytą wprawą i satysfakcją. Pierwszy szczyt odruchu ssania występuje u noworodka po 20—30 minutach, drugi zaś, o podobnej intensywności, w 40 godzin po porodzie. Uwzględnienie potrzeb dziecka ma ogromne zna­czenie, ponieważ najważniejsza postać pokarmu — młodziwo — ma nie tylko wartość odżywczą, ale zawiera ponadto dużą ilość cennych ciał odpornoś­ciowych.

Ważną rzeczą jest dokładne opróżnianie piersi. Zaleganiu pokarmu najsku­teczniej przeciwdziała odsysanie go przez dziecko. Dlatego dużą uwagę przywiązuje się do karmienia „na żądanie”, bez przesadnego przestrzegania sztywnych odstępów czasowych. Usilne dążenie i ogromna cierpliwość oraz wyrozumienie dla dziecka są w stanie przezwyciężyć wszelkie trudności po­jawiające się na drodze naturalnego karmienia. Dobrze dobrany stanik zapo­biega opadaniu piersi ku dołowi i na boki, co wpływa zarówno na zachowa­nie prawidłowego kształtu sutków, jak i na zabezpieczenie się przed tworze­niem się ognisk zapalnych.

Jeszcze dziś można się spotkać z pytaniem: „Kiedy wolno wstawać po poro­dzie”? Już samo postawienie problemu jest anachronizmem. Kobieta prowa­dząca w ciąży czynny tryb życia i regularnie codziennie gimnastykująca się nie czuje się po normalnym porodzie obłożnie chora. Po należnym, kilkugo­dzinnym przebywaniu w łóżku wstaje się przede wszystkim po to, aby załat­wić swe podstawowe potrzeby. Szczególną uwagę należałoby zwrócić na op­różnianie pęcherza moczowego w odstępach mniej więcej sześciogodzin­nych, nie opierając się wyłącznie na samym odczuciu potrzeby oddania moczu. Przy każdej sposobności trzeba poćwiczyć zwieracze cewki moczo­wej w sposób już podany (str. 21).

Gimnastyka w połogu ma duże znaczenie zdrowotne. Wygospodarowanie kwadransa na codzienne ćwiczenia ruchowe powinno należeć do stałych czynności dnia. Systematyczne ich uprawianie zapewnia matce dobrą kondy­cję i uczy koniecznego dystansu do codziennych zajęć, które w tej perspek­tywie dadzą się lepiej zorganizować. Gimnastyka zwiększa odporność na tru­dy i wyzwala zdolność przeżywania radości w okresie szczególnie bogatym w wydarzenia związane z rozwojem dziecka, które wpływają na osobowy rozwój jego rodziców.

Dobra kondycja matki oraz postawa wolna od przesady w stosowaniu się do różnych zaleceń i wymogów pielęgnacyjnych warunkują spokój i pogodny nastrój w kontaktach z dzieckiem. Rodzice świadomi i przygotowani, ale jed­nocześnie ufni w naturalne uzdolnienia dane im jako rodzicom, potrafią dzięki dziecku wzbogacić swe życie w doznania przedtem nie znane i pogłę­bić wzajemne relacje.

U progu odpowiedzialnego rodzicielstwa

Idea „samouczka” umożliwiającego przygotowanie się do świadomego, czynnego i sprawnego uczestnictwa w porodzie wywodzi się z przytoczone­go wyżej listu p. Grażyny K. List zawiera wiele pytań związanych z najwcześ­niejszym okresem rodzicielstwa, jaki stanowi okres ciąży. Pani Grażyna mieszkała wówczas na terenie Bieszczad. Może w te strony właśnie umiłowa­nie natury pociągnęło ją i całą jej rodzinę. Jednocześnie mogło to być impul­sem do przeżywania ciąży, porodu i połogu zgodnie z naturą. Stąd odczuwa­nie potrzeby istnienia szkoły rodzenia. „Może i tu — pisze p. Grażyna — w Bieszczadach powstanie w przyszłości szkoła rodzenia… Chciałabym i ja przekazać innym swoje doświadczenia. Trudno zapomnieć o latach zdoby­wania macierzyńskiej wiedzy i doświadczeń związanych z pierwszym okre­sem życia człowieka. Zdaję sobie sprawę, że wiem bardzo mało. Ale w po­równaniu z okresem, kiedy nie miałam jeszcze dzieci, jest to coś wielkiego, co stało się moim udziałem”.

W chwili pisania listu p. Grażyna miała dwoje dzieci, narodziny trzeciego były oczekiwane za 2 miesiące. „Jestem zaskoczona — pisze — dużym i nara­stającym nasileniem ingerencji medycznej, podczas gdy w wielu wypadkach wystarczyłaby odpowiednia profilaktyka. Wiele kobiet skarży się na przykre dolegliwości: obrzęki, drętwienie rąk, bolesne skurcze mięśni kończyn, ocię­żałość itp. U mnie pojawiały się podobne objawy, ale pozbyłam się ich dzięki odpowiedniej diecie i uprawianiu ćwiczeń gimnastycznych. Myślę, że innym kobietom także by to pomagało, ale brak im wiedzy. Same plakaty na ścia­nach poradni nie wystarczają. Wiele kobiet chciałoby po prostu coś robić, a nie czekać aż „przyjdą bóle”. Nie zdają sobie jednak sprawy ze znaczenia takich pozornie banalnych spraw, jak sposób odżywiania się, rekreacja ru­chowa, tryb życia itp. Wierzą tylko w skuteczność lekarstw… Pamiętam ze szpitala te wymęczone, blade twarze, tę jakby okaleczoną radość pierwszych kontaktów z dzieckiem, kiedy ze zmęczenia trudno się poruszyć, by je choć­by dotknąć. A przecież cały czas chodzi o tego nowego człowieka, który po szokującym przeżyciu porodu oczekuje macierzyńskiej opieki”.

W liście swym p. Grażyna dotyka bardzo istotnej sprawy. Domaga się mia­nowicie uwrażliwienia na emocjonalne i egzystencjalne potrzeby dziecka w okresie jego życia wewnątrzmacicznego oraz w fazie okołoporodowej. Stąd wymóg przesunięcia akcentu z osoby matki na osobę dziecka. Ujmując rzecz lapidarnie, nie wystarcza usprawnienie kobiety i umiejętność przezwy­ciężania przez nią własnych trudności. Przygotowanie do dobrego porodu jest przecie wszystkim przygotowaniem do urodzenia się nowego człowieka, do ułatwienia mu wejścia w nowy, nie znany świat…

Przekształcanie warunków odbywania porodu pod kątem nie tylko cie­lesnych, ale i psychicznych potrzeb rodzącego się dziecka jest ważnym zada­niem, które powinno angażować świadomość całego społeczeństwa. Aby je zrealizować, nie wystarczy ograniczyć się do pewnych przygotowań w związ­ku z samym porodem. Trżeba koniecznie cofnąć się do sytuacji pary młodych ludzi, którzy mają stać się potencjalnymi rodzicami.

Konkretna znajomość cyklu występowania u kobiety, ale funkcjonującego dla obojga poprzez naprzemienność okresów niepłodności i płodności, umożliwia odpowiedzialne podejmowanie decyzji zostania rodzicami. Opie­rając się na swoim osobistym doświadczeniu i uwzględniając dane pochodzą­ce z doświadczenia innych osób, odpowiedzmy sobie na pytanie, jak często pierwsza i każda następna ciąża, czyli poczęcie nowej istoty ludzkiej, jest wy­nikiem dojrzałego zamiaru dania życia nowemu człowiekowi?

Ci sami rodzice, którzy bez chwili wahania określają w tygodniach wiek niemowlęcia nie potrafią powiedzieć w analogiczny sposób o wieku ich dziecka w okresie wewnątrzmacicznym. Dotyczy to także par rodzicielskich, u których poczęcie zostało zaplanowane. Dopóki rodzicom brak poczucia realnego istnienia ich dziecka, trudno mówić o jakimkolwiek odniesieniu ro­dzicielskim. Przecież w ogromnej większości przypadków rodzice dowiadują się o ciąży od lekarza, w najlepszym razie po upływie 4 do 6 tygodni… Kto z nas dostrzega i uświadamia sobie tę nieodwracalną wyrwę w życiorysie człowieka pozbawionego jakiegokolwiek kontaktu z rodzicami w pierwszych tygodniach jego życia? Najwyższy czas, aby rozstać się ze schematem noto­wania miesiączek, jako jedynie uchwytnego objawu cyklu. Jest to akurat naj­mniej ważny w cyklu epizod. Punktem kulminacyjnym jest natomiast szczyt objawu śluzu, czyli ostatni dzień występowania wydzieliny pochodzącej z gruczołów szyjki macicy. Śluz ten w odczuciu sprawia wrażenie wilgotności i śliskości, a z wyglądu przypomina surowe białko jaja kurzego, jest przejrzy­sty i rozciągliwy. Zarówno pojawienie się takiego śluzu w fazie dojrzewania pęcherzyka, przed jego pęknięciem i wydalaniem dojrzałego do zapłodnienia jaja, jak również zanik tego śluzu są zupełnie czytelne u znacznej większości kobiet [2]. Praktycznie biorąc objaw ten jest zauważalny u każdej płodnej ko­biety, która prowadzi systematyczną obserwację. Co najwyżej trzeba niekiedy dłuższego czasu do nabycia należytej wprawy.

W pierwszym dniu po zaniku śluzu (wyjątkowo w drugim), czyli wkrótce po szczycie objawu śluzu, dochodzi do jajeczkowania, a tym samym i do po­częcia, jeśli zaistniały po temu warunki. Trzeci dzień dolicza się z uwagi na przeżycie jaja. Zatem podejmowanie zbliżeń w dniach występowania śluzu „płodowego” i w ciągu 3 dni po jego zaniku oznacza branie pod uwagę moż­liwości poczęcia. Obserwacji tych nie da się obejść ani pominąć, jeśli o od­powiedzialnym rodzicielstwie chcemy myśleć w sposób rzeczowy.

Ewentualność poczęcia trzeba brać pod uwagę w każdym przypadku, gdy zbliżenie nastąpiło w dniach płodności. Należy zatem konsekwentnie kolejne dni od dnii zaniku śluzu traktować już jako dni potencjalnej ciąży. Ma to ogromne i wielokierunkowe znaczenie, przede wszystkim bowiem myśli obojga rodziców są ukierunkowane na dziecko, które — być może — zostało właśnie poczęte. Świadomość tej możliwości skłania do zawieszenia stosowa­nia niektórych leków, które w ciąży mogą być zastąpione innymi, a także od­łożenia niekoniecznych prześwietleń, ryzykownych podróży i innych, dają­cych się uniknąć, stresów. Jeśli od dnia zaniku śluzu minie kolejnych 18 dni i miesiączka się nie pojawi, poczęcie nowego życia staje się już faktem, w pełni uświadomionym przez oboje rodziców. „Jesteś” — mówią — „i masz 18 dni”. Każdy następny dzień wzmacnia poczucie tego doniosłego wydarzenia i skupia uwagę na kolejnych stadiach rozwojowych poczętej isto­ty ludzkiej — ich dziecka. W ten sposób może być ono otoczone opieką ro­dzicielską już od najwcześniejszej fazy swego istnienia.

Potwierdzenie ciąży przez lekarza jest sprawą późniejszą i nie powinno być odkryciem, nierzadko zaskakującym. Właśnie zaskoczenie rodzi nieodpowie­dzialne zachowanie rodzicielskie. Związany z nim lęk skłania do agresji, nie­kiedy zupełnie nieprzemyślanej. Następstwa mogą okazać się groźne. Pó­źniejsze starania i zachody, aby donosić którąś tam z kolei ciążę, mają nieraz charakter gotowości do najwyższych poświęceń, często bezowocnych. Szko­da, że u ich podłoża leży lekkomyślna i nieprzemyślana decyzja zniszczenia nieplanowanej i niezaakceptowanej ciąży.

Jeśli stan ciążowy oznacza rozwój nowej istoty ludzkiej w ustroju matczy­nym, podział ciąż na chciane i niechciane nie może być przyjmowany bez wstrząsu. Odpowiedzialne rodzicielstwo zna tylko pojęcie ciąży zamierzonej lub niezamierzonej. Różnice między tymi kategoriami pojęć polegają na tym, że w drugim przypadku nie dziecko jest przedmiotem odniesienia, a tylko rodzice względem siebie. Rodzicielska miłość nie musi być eksplozją gorą­cych uczuć. Wystarczy, aby dziecko było zaakceptowane od chwili swego po­częcia albo przynajmniej w niedługim czasie. Sentymentalizm jest skrajnym przeciwieństwem autentycznej miłości, która wyraża się szacunkiem dla od­rębności poczętej istoty ludzkiej, nigdy nie będącej częścią ustroju matki. Nie akcentujmy: to moje dziecko. Raczej podkreślajmy, że my jesteśmy jego ro­dzicami.

Poród po przeszkoleniu w szkole rodzenia

W wyniku współpracy Kliniki Perinantologii Akademii Medycznej oraz Szkoły Rodzenia, działającej w ramach Specjalistycznego ZOZ Matki i Dziecka w Ło­dzi, rozpoczęto w czerwcu 1983 r. obserwacje zachowania się par rodziciel­skich przygotowywanych w ciągu 3 miesięcy do uczestniczenia w akcie poro­dowym. A oto relacje 4 par, które opisały swe przeżycia wkrótce po porodzie i wyraziły zgodę na ich opublikowanie. Wszystkie pary spodziewały się dziec­ka po raz pierwszy. Wypowiedzi będą umieszczone kolejno: najpierw męża, potem żony. Kolejność tłumaczy się tym, że mąż jest najbliższą osobą asystu­jącą przy porodzie, natomiast główna rola przypada samej kobiecie, toteż do niej należy ostatnie słowo.

Marian i Maria B. lat 26 i 25. On: inżynier mechanik, ona farmaceutka.

Marian: „O możliwości wspólnego rodzenia poinformowała mnie żona po obejrze­niu w telewizji audycji na temat porodu naturalnego z udziałem ojca i pierwszych do­świadczeń w tym zakresie prowadzonych w Instytucie Ginekologii i Położnictwa AM w Łodzi. Ona to zaproponowała, żebyśmy „rodzili razem”. W pierwszej chwili prze­straszyłem się, głównie o siebie, czy wytrzymam poród psychicznie. Słyszy się tyle le­gend o niesamowitości porodu i nie ma się co dziwić ojcom, że wolą na to nie patrzeć. Jednak z natury jestem ciekaw wszystkiego, a przede wszystkim zrozumiałem żonę, że będzie jej ze mną raźniej i zgodziłem się. Po przejściu 3-miesięcznego przygotowania w szkole rodzenia, które były dla nas bardzo miłe i pożyteczne, przyszedł wreszcie ten tak oczekiwany moment.

W sobotę byliśmy z żoną na spacerze na nartach biegowych. Wieczorem żona je­szcze czuła się świetnie. W niedzielę snuła nawet plany na najbliąszy tydzień (do ter­minu porodu pozostało jeszcze 2 tygodnie). Tymczasem około godziny 18 rozpoczęły się nieczęste, ale regularne skurcze. Przygotowaliśmy sie do wyjścia do szpitala, ale li­czyliśmy, że noc jeszcze spędzimy w domu. Około północy skurcze stały się jednak częste i zdecydowaliśmy się pójść ao szpitala.

W szpitalu, po umyciu i przebraniu się, około godziny 3 nad ranem znaleźliśmy się w sali porodowej. Samopoczucie mieliśmy znakomite. Zona, mimo coraz silniejszych i częstszych skurczy, była pogodna. W sąsiednich salach odbywały się 3 inne porody. Ze względu na nocną porę w szpitalu był tylko personel dyżurny, mający ręce pełne pracy i dlatego chyba zadowolony z dodatkowego „położnika”. Ponieważ wszystko przebiegało bez zakłóceń, odbyły się normalne interwencie służby medycznej, jak: pomiar rozwarcia, przecięcie pęcherza płodowego i sam odbiór dziecka. Poza tym by­liśmy sami. Wytrenowane oddychanie łagodziło skurcze, a relaks, choć nie osiągnął stanu nirwany, był efektywny. Okazało się, że wszystkie legendy o niesamowitych Do­lach i niemal dantejskich scenach były grubo przesadzone. Jest to wspaniałe przeżycie zarówno dla matki, jak i ojca, pod warunkiem, że jest przy tym obecny. Lęk i strach biorą się głównie z niewiedzy. Ważny jest nastrój pełen spokoju, a wtedy cały poród jest naturalny i dziecko znosi go dobrze.

Trochę trudności było z parciem, główka nie chciała się urodzić i lekarz dokonał na­cięcia. W końcu, o godzinie 5, główka wyskoczyła w całej okazałości, za nią jedno ra­mię i P° Paru sekundach, podtrzymywane przez położną, całe dziecko. Pierwsze se­kundy spędziłem na oględzinach dziecka, czy jest zdrowe i bez uszkodzeń. Dopiero później zainteresowałem się, czy mam syna, czy córkę. Była córka, z długimi czarnymi włosami, wagi 3100 g i 53 cm wzrostu. Podziękowałem żonie i położyłem dziecko na jej brzuchu, co wpłynęło na uspokojenie płaczu dziecka. Niestety, zaraz dziecko zabrano na „normalne’ zabiegi. Dopiero po godzinie znów byliśmy razem. Podałem żonie her­batę. Jeszcze chwilkę porozmawialiśmy ze sobą i, niestety, o godzinie 7 musiałem odejść do pracy”.

Maria: „Nasz wspólny poród rozpoczął się dla mnie już 3 miesiące przed rozwiąza­niem, kiedy dowiedziałam się, że istnieje możliwość, aby mąż był ze mną w tym wa­żnym dla nas momencie. Mąż zgodził się na mój projekt, początkowo bez entuzjazmu, z obawą, że nie potrafi mi w niczym pomóc, a jego zdenerwowanie może źle wpłynąć na mnie i służbę medyczna podczas porodu. Zaczęliśmy wspólnie uczęszczać na gi­mnastykę i pogadanki w szkole rodzenia. Cieszyłam się bardzo, że mogę swobodnie rozmawiać o moich „babskich kłopotach” i obawach z mężem. Wiedziałam, że mnie zrozumie, a temat „poród” stał się ważny dla nas obojga.

Około miesiąca przed terminem porodu zaobserwowałam drobne krwawienie i sła­biutkie, ale regularne skurcze brzucha. Sądziliśmy, że może to być początek akcji po­rodowej i udaliśmy się do szpitala. Położono mnie na oddziale przedporodowym, a mąż miał wejść w końcowej fazie porodu. Tymczasem skurcze ustały, wyniki baaań były dobre i po 3 dniach wróciłam do domu. Ten krótki pobyt w szpitalu (rozłąka z mężem, kontakt z oczekującymi na poród przestraszonymi kobietami) źle zniosłam pod względem psychicznym i dlatego postanowiłam iść do szpitala następnym razem już w trakcie bardzo zaawansowanej akcji porodowej.

W tydzień później, rano, zaobserwowałam lekko podbarwioną krwią śluzową wy­dzielinę. Pierwsze nieregularne skurcze zaczęłam odczuwać dopiero około godziny 18. Były to skurcze ud, a nie brzucha, więc trochę byłam zaskoczona. Skurcze nasilały się i zaczęły być regularne, ale nadal były to bardziej skurcze ud niż brzucha. Oddychanie przeponą pomagało tylko częściowo. Kiedy skurcze osiągnęły częstotliwość 5-minuto- wą, mąż zadzwonił po pogotowie, a ja wcale nie miałam ochoty jechać do szpitala, myśląc z zazdrością o naszych babkach, które jeszcze spokojnie mogły rodzić w aomu. Nie zostałam zawieziona do szpitala karetką pogotowia, bo nie był to mój szpital rejo­nowy, jakkolwiek mieliśmy skierowanie do niego oboje dla odbycia wspólnego poro­du. Do szpitala dojechałam taksówką. Skurcze stawały się częstsze, co 2—3 minuty. Właściwe oddychanie bardzo mi pomagało, chociaż przy występujących u mnie skur­czach nóg nie uzyskiwałam całkowitego rozładowania napięcia. W końcowej fazie od­czułam drżenie całego ciała, którego nie potrafiłam opanować. Bardzo proste ćwicze­nia relaksowe były zaniedbywane w naszej codziennej gimnastyce. Obecność męża działała na mnie mobilizująco i do końca starałam sie oddychać prawidłowo. Najtrud­niejsze dla mnie było opanowanie oddechu podczas bardzo silnych skurczów partych. Ponieważ mój poród nastąpił o 2 tygodnie wcześniej, nie zdążyłam przejść pełnego przeszkolenia parcia w szkole rodzenia i popełniłam kilka błędów w okresie skurczów partych. Po kilkunastu minutach poczułam, jak dziecko wychodzi na świat. W pier­wszych chwilach nie widziałam go, tylko obserwowałam twarz męża. Był bardzo skupiony i radosny, z tego wywnioskowałam, że dziecko jest całe i zdrowe. Położna uniosła kruszynkę całą w białej, lepkiej mazi. Na naszą prośbę położono mi dziecko na brzuch. Bardzo pragnęłam przytulić je do siebie, ale po kilku sekundach córeczkę za­brano. Był to moment dla mnie przykry. Po urodzeniu się łożyska zostaliśmy z mężem sami i przez chwilę mogliśmy podzielić się niezapomnianymi wrażeniami. Obecność męża właśnie teraz była mi najbardziej potrzebna, staliśmy się przecież prawdziwą ro­dziną. Mamy upragnione dziecko. Był to najważniejszy moment w naszym życiu mał­żeńskim i wydaje mi się, że musi być przykro kobietom, które są wtedy same. Radosna twarz męża, jego kilka czułych słów i gestów oraz widok maleńkiej, bezradnej istoty wynagradzają trudy porodu. Byłam bardzo szczęśliwa, chociaż czułam, że mogłoby być trochę lepiej. Obiecałam sobie, że do następnego porodu przygotuję się staranniej i oczywiście następne dziecko też chcielibyśmy rodzic razem”.

Marek i Elżbieta Ź., oboje po 27 lat, pracownicy handlu.

Marek: „Pierwszym objawem zbliżającego sie porodu było odejście wód płodowych około godziny 16. Zona była wtedy na zajęciach w szkole rodzenia. Otrzymałem tele­fon, abym natychmiast jechał do szpitala, ponieważ żona zostanie tam odwieziona ka­retką pogotowia. W szpitalu już o godzinie 1640 spotkałem się z żoną. Po formalnoś­ciach w izbie przyjęć, odwiozłem ją na oddział porodowy. Tam, niestety, drzwi się przede mną zamknęły. Lekarz poprosił, abym poczekał do czasu przeprowadzenia szczegółowych badań. Ponieważ u żony nie zaczęła się jeszcze pełna akcja porodowa i oczekiwanie na pierwsze skurcze mogło jeszcze potrwać długo, wróciłem do domu, czekając na powiadomienie telefoniczne o rozpoczęciu się porodu. Wreszcie około godziny 2230 położna poinformowała mnie o akcji. W szpitalu byłem po kilku minu­tach. Rozwarcie u żony było na 3 palce. Żona była bardzo dzielna. Moja rola sprowa­dziła się do zraszania jej ust, przemywania spoconej twarzy, podawania basenu. Cały czas kontrolowałem skurcze, które były bardzo nieregularne i trwały około minuty. O północy zaczęły się skurcze parte. Położna nie pozwoliła przeć, ponieważ nie było jeszcze pełnego rozwarcia. Były to dla żony trudne chwile. Gdy zbliżał sie skurcz, po­wtarzałem: nie przyj, nie przyj. Już w rozmowie po porodzie żona mówiła, że była to dla niej duża pomoc i wsparcie jej woli, żeby nie przeć. O godzinie O30 położna pozwo­liła przeć. Była to dla mnie jedna z trudniejszych chwil w życiu. Za wszelką cenę chcia­łem pomóc żonie i bezwiednie „parłem’ razem z nią. Moment urodzenia się syna Maćka był tak wzruszający, że razem z żoną popłakaliśmy się jak dzieci. Jest to ogro­mne przeżycie, nie dające się z niczym porownać. Wspominając poród już spokojnie, doszedłem do wniosku, że żona nawet nie pisnęła z bólu przez cały mój pobyt przy niej w szpitalu. Jest to niewątpliwie jej ogromna zasługa, ale także i szkoły rodzenia, dzięki której potrafiła się tak dzielnie zachować.

Każdej kobiecie życzę takiej postawy i zachęcam każdą do uczęszczania na przygo­towanie do porodu w szkole rodzenia, ułatwi to bowiem im poród i zwiększy szansę urodzenia żarowego dziecka”.

Elżbieta: „Termin porodu przypadał na około 14 października. W dniu 10 paździer­nika, podczas pobytu w szkole rodzenia, zaczęły odpływać mi wody płodowe. Stąd też zostałam zawieziona do szpitala. Niecierpliwie oczekiwałam męża, który został powia­domiony i miał niebawem przybyć. Po jego przyjeździe udaliśmy się na oddział poro­dowy. Ponieważ nie miałam jeszcze żadnych skurczów, maż wrócił do domu. O godzi­nie 1830 zaczęłam odczuwać pierwsze skurcze. Następowały one w odstępach 5-minutowych i trwały około 50 sekund. Na rozładowanie ich wystarczyło mi oddychanie metodą I fazy. Trwało to około godziny. Następne skurcze były już częstsze, co 2—3 minuty, i mocniejsze. Nadal stosowałam oddychanie I fazy. Bardzo żałowałam, że nie mogę być razem z mężem. Po 3 godzinach zbadano mnie i okazało się, że rozwarcie jest minimalne. Zdecydowano się zastosować masaż szyjki macicy. Stopniowo doszło do rozwarcia na 8 cm. W tym też czasie przybył mój maż. Rozpoczęły się bardzo silne skurcze macicy w przerwach około minutowych. Czas ich trwania wynosił ponad minu­tę. Zaczęłam stosować oddychanie metodą III fazy.

Następowały teraz skurcze z silnym uczuciem parcia. Rozwarcie jednak nie było peł­ne i dlatego musiałam zatrzymywać parcie. Trwało to ponad pół godziny, a skurcze by­ły czeste.

Były to dla mnie chyba najtrudniejsze chwile i gdybym nie znała oddychania III fazy, nie wiem, jakbym dała radę. W chwilach, gdy byłam u szczytu wytrzymałości (uczucie parcia było tak silne, że zaczynałam przeć), bardzo pomagał mi głos mojego męża, któ­ry powtarzał „nie przyj, oddychaj”. Wtedy wstępowały we mnie nowe siły.

Wreszcie położna pozwoliła mi przeć. Podczas parcia mąż przy każdym moim wde­chu podtrzymywał mi głowę, podpierając ją u podstawy karku. Wreszcie zdołałam wy­przeć dziecko: usłyszałam głos męża, że jest to chłopczyk. Popłakaliśmy się oboje ze szczęścia. Była to najpiękniejsza chwila w moim życiu i cieszę się, że mogłam ją przeżyć razem z mężem. Dziecko położono mi na brzuchu, następnie odcięto pępowinę. Po kilku minutach urodziło się łożysko. Dokonano zszycia krocza i mąż przeniósł mnie na łóżko. Przebywaliśmy razem jeszcze około 3 godzin, podczas których dzieliliśmy się wrażeniami z porodu. Jestem szczęśliwa, że mogłam odbyć poród wraz z mężem i chciałabym życzyć tego również każdej kobiecie.

Krzysztof i Joanna K., lat 27 i 28. On technik elektryk, ona ekonomistka.

Krzysztof: „Joanna mówi mi, że rozpoczęły się skurcze. Powiedziała, że występują co 5—7 minut i trwają około 1 minuty. Byłem trochę „zły”, bo najchętniej położyłbym się gdziekolwiek, byle spać. Przezwyciężyłem jednak senność i zaczęliśmy mierzyć czas skurczów I przerw między nimi. Przez godzinę były równomierne, 1 minuta skurczu i 7 minut przerwy. Potem nastąpiły jakby podwójne skurcze, tuż po zakończeniu jed­nego, następował drugi, ale krótszy. Po pewnym czasie rozpocząłem przygotowanie do porodu. Zgoliłem Joannie włosy na wzgórku łonowym, przygotowałem kolację, ale Joasia nie chciała jeść, napiła się tylko ziela bratka. Po zgoleniu włosów, żona umyła się, zrobiła herbatę do szpitala. Ja w tym czasie zorganizowałem samochód, którym udaliś­my się do szpitala. W izbie przyjęć byli zdziwieni, gdy im powiedziałem, że i ja również mam skierowanie do szpitala na uczestniczenie w porodzie. Siostra przyjmująca zoba­czyła podpisy i pieczątki i skapitulowała, mówiąc, że również ona sama chciałaby mieć taki poród z mężem.

Lekarz zbadał żonę i stwierdził rozwarcie na mniej więcej dwa palce. Było już około godziny 4 rano. Tam zrobiono żonie lewatywę, a ja przebrałem się i poszliśmy do bo­ksu. Miłe rozczarowanie. Każda rodząca w oddzielnym boksie, oddzielonym od kory­tarza drzwiami, między boksami przejścia zasłonięte parawanami. W pokoiku szafa na rzeczy osobiste, łóżko, umywalka, zapas ligniny i podkładów na stoliku. Zainteresowa­nie nami było bardzo duże, życzliwość ze strony personelu zaprzeczała opowiadaniom osób przebywających w szpitalach. Żona leżąc na łóżku stosowała relaksowe ćwiczenia podczas skurczów. Robi to bardzo dobrze. Około godziny 530 lekarz stwierdził odpły­wanie wód. W karcie Joasi przeczytałem: wielkość macicy odpowiada wielkości płodu, wody czyste, położenie płodu podłużne, główkowe, a więc wszystko w porządku, roz­poczyna się poród. Coraz obfitsze odpływanie wód, niekiedy z małymi skrzepami krwi, ale lekarz i położna uspokoili nas, że to jest normalne. Kontakt z położną był dla nas zadowalający. Siostra i lekarz nic nie nakazywali, ale w sposób opiekuńczy wyjaśniali i instruowali. Stwierdzono pełne rozwarcie. Joanna godziła się na wszystko, co ułatwia­łoby poród.

Duża krótkowzroczność żony (jedno oko — 3,5, drugie — 4,5 dioptrii) była powodem zastanawiania się lekarzy, czy nie zrobić cesarskiego cięcia. Ale w rezultacie do opera­cji nie doszło.

Rozpoczęły się skurcze parte. Żona stosowała się do wskazówek lekarza i pomału za­częła się ukazywać rodząca się główka. Wreszcie z następnym skurczem dziecko uro­dziło się w całości. Było malutkie, różowe, spokojne, troszkę podsinione. Uzyskało 9 punktów w skali Apgar, ważyło 3360 g i miało 54 cm długości. Był to chłopczyk. Po chwili znalazł się na brzuchu szczęśliwej mamy. Byliśmy obydwoje bardzo wzruszeni. Dotknąłem pępowiny, tętno zanikało. Położna zakleszczyła w dwóch miejscach pępo­winę i przecięła. Mały cały czas leżał na brzuchu matki, z uchem na wysokości jej serca, był spokojny i — zdawało się — zasłuchany w bicie iej serca. Po chwili położna wzięła dziecko od matki, aby je umyć i ubrać. Wtedy zaczął się prawdziwy protest i krzyk ma­łego.

Niedługo potem urodziło się łożysko, następnie zszyto nacięcie krocza i mieliśmy dwie godziny dla siebie. Pełny relaks. Sprawdzałem, jak szybko zwija się macica. Kilka­naście minut po porodzie była poniżej pępka. Żałowaliśmy, że synek nie może być z nami przez cały czas. Po dwóch godzinach odprowadziłem żone do pokoju na od­dziale poporodowym i udałem się również do domu na odpoczynek Teraz, po wszyst­kim, myślę, że zbyt krótko uczęszczaliśmy na zajęcia do szkoły rodzenia i w związku z tym byliśmy trochę bezradni w szpitalu. Gdybyśmy byli lepiej przygotowani, wolał­bym, żeby poród odbył się w domu. Cóż, może uda się nam to przy następnym dziec­ku?”

Joanna: „W środę wieczorem, około godziny 19, odczułam pierwsze skurcze. Nie by­ły silne, odczuciem przypominały „napinanie brzucha”. Zbagatelizowałam to, tym bar­dziej że później odczucie to nie powtarzało się regularnie. To napinanie odczułam je­szcze raz lub dwa i złożyłam na Karb mojego samopoczucia. Tego dnia byłam trochę poddenerwowana i w łóżku około godziny 2130 znów poczułam skurcz, który nie był silny i trwał 1 minutę. Po 7 minutach odczułam ponowny skurcz. Pomyślałam sobie, że jeżeli przez następne 2 godziny będą się one powtarzały regularnie, to znaczy, że za­częła się akcja porodowa. Spodziewałam się porodu za około 10 dni, stąd takie zasko­czenie. Skurcze nie były silne, wzięłam więc jeszcze książkę o rodzeniu, żeby być na bieżąco. Podczas skurczów oddychałam torem przeponowym. Stopniowo skurcze za­częły się nasilać. Zauważyłam też, że gdy skurcz był bardzo silny, to następny był do­piero za 5 — 7 minut. Zdarzały się między skurczami te mniej silne i wtedy powtarzały się co 1 — 2 minuty. Po 3 godzinach skurcze stały się bardziej intensywne. Dużą po­moc okazał mi mój mąż, który objął rolę instruktora, mówiąc mi, jak mam oddychać, co mam teraz robić.

W szpitalu zjawiliśmy się o godzinie 4 nad ranem. Po zbadaniu okazało się, że roz­warcie jest na dwa palce. Nie obyło się bez pewnych komplikacji. Mianowicie, będąc krótkowidzem (—3,5 dioptrii na lewe oko i —4,5 prawe) nie miałam zaświadczenia od okulisty, że mogę rodzić siłami natury. Wreszcie pojechaliśmy razem na oddział poro­dowy. Personel wiedział, że uczęszczaliśmy do szkoły rodzenia i to działało (przynaj- miej na mnie) bardzo mobilizująco. Dużo pomógł mi relaks w przerwach między skurczami; zdarzało mi się nawet zdrzemnąć. Mąż był cały czas przy mnie i czuwał. Słuchał tętna dziecka i obserwował moje zachowanie, przypominając nieustannie o oszczę­dzaniu energii i siły na później. Skurcze nasiliły się znów i zaczęłam odczuwać potężny ucisk na spojenie łonowe. Okazało się, że jest już prawie pełne rozwarcie i powinny niedługo nastąpić skurcze parte. Od pewnego czasu sączyły się wody płodowe. Oa momentu stwierdzenia pełnego rozwarcia do pojawienia się skurczu partego minął tak krótki czas, że właściwie przeoczyłam go. Zaczęłam sobie szybko przypominać, co instruktorka w szkole rodzenia mówiła na ten temat. Nie bardzo byłam przygotowana do dobrego parcia, bo nie zdążyłam nauczyć się tego w szkole rodzenia. Położna i lekarz pomagali mi więc, mobilizując do maksymalnego wysiłku. Ja z mojej strony chciałam jak najściślej stosować się do instrukcji, aby dziecko podczas tych chwil najlepiej było chronione i jak najszybciej ujrzało świat. Po kilku skurczach urodziłam główkę, po na­stępnych skurczach ramionka i wreszcie resztę ciała dziecka. Przeżyłam nie do opisania uczucie radości. Jest dziecko. Chłopak był duży i śliczny. Położono mi go na brzuchu i to był moment wspaniały. Właściwie cały czas czekałam na to. Dziecko przy mnie, obok mąż, przejęty tak jak ja, przeżywający razem ze mną te pierwsze chwile życia na­szego synka.

Po urodzeniu łożyska — zszycie lekko pękniętej szyjki macicy, najmniej przyjemne doświadczenie. Na koniec położono mi na brzuchu termofor z lodem. Było mi bardzo zimno i nie pomagało nawet opatulanie najcieplejszym kocem. Zostawiono nas samych na 2 godziny, dziecka już z nami nie było. Oboje byliśmy zmęczeni, ale również bar­dzo szczęśliwi. Miałam możność podzielić się jeszcze raz wrażeniami z przeżyć porodu z osobą bliską memu sercu. Jak dobrze, że mąż był w tych niezapomnianych chwilach razem ze mną, pomagał mi i przeżywał wspólnie.

Uczestnictwo męża przy porodzie miało bardzo duży wpływ na nawiązanie szybkie­go kontaktu z dzieckiem, na pomoc w pielęgnowaniu niemowlęcia, na zajmowanie się małym, na prawdziwą radość’.

Lucjan i Agnieszka G. oboje po 28 lat. On technik samochodowy, ona technik wypo­sażenia sanitarnego.

Lucjan: „Kiedy chodziłem z żoną na ćwiczenia do szkoły rodzenia, zastanawiałem się nad moją rolą w czasie porodu naszego dziecka. W czym żonie mogę pomóc, jak mam się zachować? Od samego początku zdawałem sobie sprawę, że jestem współodpowie­dzialny za narodziny maleństwa i że muszę wytrzymać, wytrwać przy żonie. Powinie­nem „rodzić” razem z nią. Wiedziałem, że żona jest mało wytrzymała na ból, więc ba­łem się, jak ona to wszystko zniesie. Bardzo chciałem jej pomóc w ogromnym wysiłku fizycznym. Teraz, w kilka godzin po porodzie, mogę śmiało powiedzieć, że na pewno pomogłem jej bardzo.dużo i dzięki mojej obecności przy porodzie żona tak dzielnie wszystko zniosła.

Wspomnę więc w kilku słowach, jaka była moja rola. Od momentu znalezienia się w izolatce na sali porodowej żona cały czas oddychała torem przeponowym lub sto­sowała oddechy z podrzucaniem przeponą oraz relaks. Ja pilnowałem, żeby w czasie relaksu, kiedy zasypiała, w porę ją budzić. Żona cały czas musiała leżeć bez ruchu na plecach, tak że pod koniec porodu była tym bardzo wyczerpana. Trudno było się z nią porozumieć i za moim pośrednictwem kontaktowała się z lekarzem i położną. Przez ca­ły czas pobytu na sali porodowej czułem, jak bardzo byłem potrzebny żonie, podtrzy­mując ją psychicznie, co przecież decydowało o przebiegu porodu.

Chciałem jeszcze dodać, że w czasie nasilania się skurczów i podczas oddychania tworzyliśmy jakby jedną osobę.

Kiedy przyszła Dominika na świat, była to najpiękniejsza chwila w naszym życiu. U żony powrócił uśmiech na twarz i zniknęło zmęczenie. Byliśmy bardzo szczęśliwi.

Na zakończenie chciałbym jeszcze dodać swoją obserwację kobiet, które rodziły bez przygotowania w szkole rodzenia. Kobiety te przechodziły istną męczarnię, nie umiały sobie poradzić z bólem, były bezradne, nie wiedziały co robić, żeby sobie pomóc. Te­raz uważam, że każdy poród powinien odbywać się w obecności męża”.

Agnieszka: „Od dwóch i pół godzin jest nas już troje: ja, mąż i mała Dominika, która zdążyła już wejść w nowy świat. Narodziny jej były planowane, stosowałam metodę Bil- lingsa. Od pierwszych tygodni cieszyliśmy się z tego i czyniliśmy wszystko, aby nasze dziecko dobrze urodzić.

O szkole rodzenia dowiedziałam się z lektury broszur i książek. Już dawno nosiłam się z myślą uczęszczania do tej szkoły. Mąż w pełni popierał moje zamiary. Zajęcia w szkole rozpoczęliśmy razem od VI miesiąca ciąży. O możliwość rodzenia we dwoje dowiedzieliśmy się później, gdy przyjechała telewizja, aby zrobić program na ten te­mat. W programie tym braliśmy udział razem z naszą nie urodzoną Dominiką. Od tego czasu zaczęłam ćwiczyć systematycznie razem z mężem. Przygotowani, oczekiwaliśmy ze spokojem czasu rozwiązania.

W nocy, 12 grudnia o godzinie 230, odczułam pierwsze skurcze. Były jeszcze rzadkie, występowały co 30 — 20 minut. Starałam się jeszcze zasnąć, ale nie udało się. Wobec tego wstałam i chodziłam. Wypiłam herbatę przygotowałam śniadanie. Mąż robił ka­napki i herbatę na drogę. Po umyciu się, ubraniu i zabraniu niezbędnych rzeczy, wyru­szyliśmy do szpitala. Oboje byliśmy spokojni, również mąż z całym spokojem prowadził samochód. Uśmiech nie schodził z mej twarzy. Uśmiech ten był przedmiotem podziwu ze strony personelu szpitalnego. Wszyscy byli zdziwieni i pełni uznania dla męża, że tak dzielnie dopinguje mnie w oddychaniu i podtrzymuje na duchu, a przede wszyst­kim, że w ogóle „odważył się” przyjść do szpitala. Zostaliśmy mile przyjęci, poczynając od izby przyjęć, a kończąc na sali porodowej. Rodziliśmy w izolatce, a personel był bardzo miły i życzliwy. Poród trwał 6 godzin. Przez cały czas stosowałam oddechy to­rem przeponowym, zgodnie z przebiegiem fali skurczowej. Najprzyjemniejszy był re­laks. Przyznaję, że gdyby nie obecność męża relaks przedłużałby się i traciłabym pano­wanie nad oddechami. Mąż musiał mnie budzić w porę i mobilizować do oddychania. Zresztą mąż oddychał razem ze mną, a w przerwach kontrolował tętno dziecka. Z przykrością wspominam, że przez cały czas musiałam leżeć nieruchomo na plecach, ponieważ monitor był uszkodzony i wyłączał się przy najmniejszej zmianie pozycji. To mnie bardzo nużyło. W rezultacie poczułam się tak wyczerpana, że pod koniec.porodu straciłam kontakt z otoczeniem, a raczej oni ze mną. Jedyną osobą, która mogła się ze mną porozumieć, był mój mąż i za jego pośrednictwem utrzymywał się jakiś kontakt z lekarzem i położną. Mimo tego zmęczenia, zaraz po porodzie odprężyłam się i uś­miech wrócił. Córeczka ważyła 3200 g i długość jej wynosiła 57 cm. Dano jej 9 punktów w skali Apgar. Jestem bardzo szczęśliwa z urodzenia zdrowej dziewczynki i z tego, że mogłam być przez cały czas z mężem”. W 3 dni po porodzie dodaje: „Mężowi za­wdzięczam to, że tak dobrze zniosłam poród i szybko wróciłam do zdrowia. Nie wyo­brażam sobie obecnie innego porodu. Jesteśmy we trójkę wdzięczni organizatorom i instruktorom szkoły rodzenia oraz klinice perinatologicznej za umożliwienie nam ta­kiego porodu”.

# # #

Przedstawione wypowiedzi, obrazujące rozpoczęte 10 VI 1983 r. doświad­czenia z porodem we dwoje nie ukazują sytuacji idealnych. Obnażają różne­go rodzaju kłopoty i niedomagania: 1) ze strony samej pary rodzącej, zbyt krótko uczęszczającej do szkoły rodzenia, co spowodowało niedostateczne opanowanie parcia, 2) ze strony pogotowia ratunkowego nie chcącego res­pektować skierowania do porodu nie adresowanego do szpitala rejonowego, jakkolwiek miejsce owych porodów było podane nie tylko na skierowaniu, ale również w telewizyjnym programie ogólnopolskim,’3) ze strony persone­lu fachowego, który nie jest zdolny pozbyć się maniery forsowania porodu, odbierając mu niepotrzebnie cechy porodu naturalnego, wreszcie 4) ze stro­ny urządzeń technicznych, których niesprawność może pociągać za sobą, jak to było u p. Agnieszki B., wymuszenie pozycji na wznak przez cały I okres porodu, bez możliwości poruszania się.

Z przytoczonych wypowiedzi wyłania się niepełny, tu i ówdzie zamazany obraz idei naturalnego porodu. Można by oczywiście zatrzymać się nad przy­czynami niedociągnięć i szukać sposobów zaradzenia im. Stanie się to konie­czne w miarę wprowadzenia idei w życie. Na obecnym etapie zatrzymajmy się na samym fakcie dokonania milowego kroku naprzód w sposobie przeży­wania porodu. Jest to wielki przełom, a równocześnie odnowienie dawnych tradycji, że małżonkowie pozostają razem w trudnych godzinach zmagań ro­dzącego się dziecka, wchodzącego w nowy, nie znany świat. Czuła obecność obojga rodziców, solidarnie współpracujących w ułatwieniu mu tego zadania, jest przede wszystkim dla niego największym i najbardziej upragnionym da­rem. Nie może to być wyrażone przez samo dziecko, ale wynika jasno z ba­dań objętych psychologią prenatalną. Okazało się, że obecny na sali porodo­wej i współuczestniczący mąż, a zarazem ojciec dziecka, nie mdleje i nie sp­rawia kłopotu fachowemu personelowi. Przeciwnie, jest on rzeczywistym oparciem dla żony, pełni funkcję instruktora, razem z nią oddycha I pomaga jej rodzić, a radość widoczna na jego twarzy w chwili ukazania się już uro­dzonego, a jeszcze znajdującego się poza zasięgiem wzroku kobiety dziecka, stanowi dla niej wielką nagrodę za poniesione trudy. Jak stwierdza p. Joan­na K., uczestnictwo męża wywiera duży wpływ na nawiązanie wczesnego kontaktu z dzieckiem.

Autorom wypowiedzi należą się wyrazy szczególnego podziękowania za podzielenie się swymi przeżyciami, wyrażonymi w sposób bardzo autenty­czny. Ich relacje wzbogaciły naszą wiedzę o naturalnym porodzie, który — mimo zdarzających się trudności i potknięć — jest źródłem radosnych prze­żyć, pogłębiających więź małżeńską i rodzinną.

Koniec rozdziału pierwsze.

Zobacz na: Odporność niemowląt z dr Suzanne Humphries i Hilary Butler
Szkodliwość USG – 50 chińskich wewnątrzmacicznych badań na ludziach
Opóźnione zaciskanie pępowiny – Sally Fallon Moreli i dr Thomas S. Cowan
Karmienie piersią – pominięta szersza perspektywa – Hilary Butler
Mleko Matki Vs. Mleko Modyfikowane – Porównanie Składu.